Rozdział 11

152 7 5
                                    

Wydawało mi się że śnię a jednak wszystko działo się naprawdę. Byłam biernym obserwatorem własnego ślubu i nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Czy mogłam w jakiś sposób się rozdzielić z własnym ciałem? Moje myśli z pewnością były inne, niż czyny mojego ciała.

Ciało moje, znajdowało się w katedrze, która miała bardzo piękne i wysoko uniesione sklepienie.
Gotycki styl, wyrażały iglice i liczne okna, żebrowania i rzeźby w nawach. Dookoła pachniało starym drzewem a wonie mirry i kadzidła, unosiły się tak wyraźnie w powietrzu, że musiały wsiąknąć już w każdy mebel i w każdą ścianę, wewnątrz katedry.
Stałam przed ołtarzem, miałam na sobie suknię jego matki, składała się z dwóch części, spodni materiał spódnicy był zrobiony z gładkiego atłasu i miał kolor kości słoniowej, na nim była druga warstwa z drukowanego jedwabiu; materiał miał kwiatowy wzór również utrzymamy w podobny kolorze co pierwsza jej warstwa.
Dekolt sukni był szeroki tak bardzo, że ledwo okrywał moje ramion. Włosy upięto mi fantazyjnie do góry zachowując jeden lok który zwinięty spływał mi na ramię, moją twarz ukrywał delikatny jak mgiełka szyfonowy welon, wykończony cienką koronką a naprzeciwko mnie, stał hrabia Claude Jean de Lafevre , w pełnym stroju francuskim z XIII wieku - miał na sobie ciemnoniebieski szustokor o szerokich mankietach u rękawów, ozdobną kamizelkę z satyny w kolorze mojej sukni pod spodem, zapiętą tylko w talii i odsłaniającą piękną, kremowobiałą koszulę z ozdobną falbaną z przodu oraz sztywny kołnierzyk , zapiany pod szyją na klamerkę z granatowych agatów. Pończochy ściskały pod kolanami obcisłe i czarne culotte, a na stopach miał piękne, białe pantofle na średnio wysokim obcasie, zapinane na sprzączki. Jego jedwabiste i bajecznie pofalowane włosy, były zawiązane tasiemką i opadały mu luźno na plecy.

Ksiądz udzielający ceremonii, był w podeszłym wieku, a na głowie miał siwe, przerzedzone włosy, przez które prześwitywała goła głowa.

Na ławkach siedziało niewielu gości, części nie znałam, musiała być więc to rodzina hrabiego. Te osoby które poznawałam, to moja matka, siostra z mężem oraz jej teściowie i moja przyjaciółka Mathilde Loyd wraz z narzeczonym. Na ceremonię przyszedł również brat Mathilde, Jacob.
Nie pamiętałam, abym kogokolwiek zapraszała na ten ślub. Listą gości pewnie zajęła się matka, jak za pewne też stworzeniem całego tego osobliwego przedstawienia. Mgliście pamiętałam, że miałam do niego nie dopuścić. Matka i Claude, najwyraźniej naprawdę zorganizowali całą ceremonię za moimi plecami.

Nagle ksiądz zadaje mi to najważniejsze pytanie:
- Panno Marianne Anne Radcliffe,  czy bierzesz sobie Markiza Jean Claude de Lafevre za męża?

W moich myślach rozlega się paniczny komunikat : Nie, nie chcę! Nie zamierzam mieć nic wspólnego z tym mężczyzną! Ta ceremonia nie dzieje się nawet naprawdę.
Jednak kobieta która jest mną i jednocześnie nią nie jest, mówi coś innego.

- Ja, Marianne Anne Radcliffe, biorę sobie tego mężczyznę, Markiza Claude Jean de Lafevre, za męża.

Następnie takie samo pytanie ksiądz kieruje do markiza.

- Czy ty, Markizie Claude Jean de Lafevre, bierzesz sobie tą kobietę, Marianne Anne Radcliff za żonę ?

Patrzę hrabiemu w oczy i czuje jego fizyczna obecność naprzeciwko mnie.
Oczy Claude spoglądają na mnie czule, najwyraźniej moja twarz nie wyraża nic niepokojącego.

- Oczywiście, że tak Marianne. Chcę abyś była moją żoną. - odpowiada i ściska delikatnie moje dłonie.

- Czy ktokolwiek z zebranych, chciałby wystąpić przeciwko małżeństwu tych dwojga miłujących się ludzi? - przemawia ksiądz do wszystkich zebranych w katedrze gości.
Nikt się oczywiście nie sprzeciwia. Wpatrujemy się intensywnie z Claude'm w siebie nawzajem.

- Poprzez moc nadaną mi przez Boga, ogłaszam was mężem i żoną. - ogłasza donośnym głosem ksiądz. Zebrani w katedrze goście, klaszczą radośnie. Claude, dotąd nie spuszczając ze mnie oka, teraz zbliża swoją twarz do mojej i całuje mnie w usta.
Z przyjemnością odwzajemniam jego słodki pocałunek. Jego usta pieszczą moje, jak żadne inne. Całe moje ciało rozluźnia się i zawierza Claude' owi w jego miłość.

Rzeczywista ja, moja dusza, nie ciało, jest oburzona. Jaką miłość przysięgła ta Marianne, co za obrzydliwe oszustwo, co za sztuczka? Jakaś mistyfikacja! Dlaczego ciało moje nie ma duszy i myśli mojej? Co za koszmar, ktoś mi za to zapłaci! A teraz jestem żoną Claude'a i jest to oficjalne!

Nagle czuję dziwne szarpnięcie, budzę się, a raczej mój duch, wraca do mojego ciała. Ja i ciało stajemy się jednością. Czuję ciężar obrączki na swoim placu i ciężar sukni na swoich ramionach. Nadal mam welon i czuję że ciągnie on moją głowę w dół. Siedzimy razem z markizem w powozie. Na jego twarzy widnieje pełen satysfakcji wyraz. Odniósł zwycięstwo i zaprowadził mnie przed ołtarz tak jak chciał. Całe jego ciało wyraża dumę z tego przedsięwzięcia.

- Najdroższa Marianne, nareszcie zostałaś moją żoną. - orzeka równie dumnym głosem Claude.
Czuję na ciele dreszcz, to na pewno, była część jego planu.

Uosobienie NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz