Rozdział 4

41 3 1
                                    

Punkt widzenia Claude'a

Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem, ale Marianne obdarzyła mnie tak głębokim i namiętnym pocałunkiem, że zapragnąłem już tylko pozbawić jej sukni i oddać się cielesnym przyjemnościom.
Szanowałem jednak to, że dopiero wróciła do normalnego życia, i że zaledwie parę godzin temu, skończyła przemianę.
Powinna dostać krew i odpocząć.
A ponieważ to był mój obowiązek, przystąpiłem do koniecznych czynności.
Nachyliłem się nad swoim nadgarstkiem i rozdarłem skórę zębami, aby dać Marianne jak najłatwiejszy dostęp do mojej krwi.
Nie zareagowała entuzjastycznie na ten widok, ale też zauważalnie, jej oczy bardziej zabłysły czerwienią. Musiała być spragniona, nie ma innej możliwości, skoro dotąd się nie pożywiła.
To i tak było bardzo ciekawe, że nie zaatakowała mnie od razu.
Prawdopodobnie, to z powodu tego, że już od dawna nie pachniałem jak człowiek.
Instynkt musiał jej podpowiedzieć, że ma doczynienia z innym Nieśmiertelnym.
Albo, to w dużej mierze wina naszej więzi, bo nie chciała mnie skrzywdzić.
Cóż, bez względu na to, musi się pożywić.
Zachęcająco, podsunąłem jej swoją krwawiącą rękę bliżej, aby zaciągnęła się zapachem krwi.
Potem poszło już szybko. Błyskawicznie pochwyciła ją i zaczęła pić. Miała zamknięte oczy - prawdopodobnie, wolała jeszcze na to nie patrzeć, choć przecież wcześniej, już smakowała mojej krwi.
Prawda, że okoliczności były jednak znacznie inne.
Stosunek cielesny i spożywanie krwi, są uzależniająco przyjemne. Wyzwalają nawzajem wiele pozytywnych emocji.
Nie mówiąc już o niepochamowanej namiętności, dotyku ciał przy sobie, smaku ust i skóry na języku.
Czułem, że potrzebuje znowu zanurzyć się w mojej żonie, jak w noc przed jej zaginięciem, ale bardzo starałem się przed tym powstrzymać.
Nie była gotowa na doznania, które jej to przyniesie. Jeszcze nie.
A między nieśmiertelnymi to było potrójnie silniejsze od ludzkiego pociągu. Nie mówiąc już o tym, że nieomal, nas to nie męczyło fizycznie.

Zamiast jednak dać temu upust, czule głaskałem więc Marianne wolną ręką po głowie, aby poczuła, że ma moje wsparcie.
Gdy skończyła, polizała ranę, jakby instynkt dał jej znać, że dzięki temu znacznie szybciej się zagoi.

- Dziękuję Claude. Bałam się, nie chciałam na to patrzeć. Ale ten smak, cudownie ukoił pragnienie. Jak ty się czujesz? - zapytała bardzo czule, a w jej oczach dostrzegłem znacznie bardziej normalny kolor niż przed tem.
To była wspaniała kobieta, czyż nie? Właśnie wbrew sobie i swoim zasadom, napiła się krwi, wiem że to przeżywała, ale wolała zapytać czy u mnie wszystko dobrze, zamiast zadbać o siebie.
Przytuliłem ją do siebie mocno. Możliwość poczucia jej żywej, tego jak jej głowa opada mi na ramię, a ciepłe piersi muskają mój tors, było niczym błogosławieństwo.
Naprawdę przeżyła i została Nieśmiertelną.

- Claude, myślę, że Cię kocham. Tak zupełnie szczerze. - wyznała nagle Marianne, a ja poczułem się tym zaskoczony tak bardzo, jakby poraziło mnie letnie słońce. Kochała mnie? Na prawdę zdołała mnie pokochać?
Mimo tej szopki z wymuszonym ślubem i zaręczynami, i tym, że to przeze mnie stała się potworem w ludzkiej skórze?!
Szybko jednak postarałam się wyprzeć te słowa. Chyba potraktowałem to zbyt dosłownie.
Gdy się prześpi i naprawdę wypocznie, oswoi się ze swoim ja, pewnie wszystko wróci na stare szlaki. Nie powinienem więc w żadnym razie się tym cieszyć. A jednak, jednak poczułem ogromną ulgę i czułość wobec jej osoby.
Kochała mnie. Na prawdę to przyznała?

- Ma Chère, zdaje się, że usłyszałem coś niestosownego. Rzekłaś, że mnie kochasz? - zagadnąłem, byłem ciekaw jak zareaguje. Czy to naprawdę szczere wyznanie?

- Claude, tak. Na prawdę Cię kocham. Zadbałeś o mnie, przyjąłeś jak członka rodziny. Przyjąłeś pod swój dach, zacząłeś nawet uczyć mnie waszych zwyczajów, a na koniec, uratowałeś mnie przed śmiercią i przypilnowałeś, abym na prawdę nie umarła już na wieczność.

- To wdzięczność Ma Chère, nie miłość. - orzekłem, nie potrafiąc ukryć smutku w swoim głosie.

- Claude. - rzekła znowu, bardzo czule, a potem, pochwyciła moją twarz w swoje dłonie. Spojrzała mi w oczy, które musiały być czerwone jak sama żywa krew i powtórzyła - Jean'e Claude de LaFevre, Markizie i Panie tej rezydencji, jestem Twoja i pochwyciłeś moje serce. - tymi pięknymi słowami ponowiła swoje wyznanie. A potem, nie pamiętam czy ubrania magicznie z nas zniknęły, czy sami je zrzuciliśmy, ale całowaliśmy się na łożu, jakby jutra miało nie być.

Uosobienie NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz