Rozdział 1

47 4 0
                                    

Kolejna noc minęła, nie przynosząc markizowi Jean-Claude de Lafevre ukojenia, którego oczekiwał. Czuł się, jakby porwano go na strzępy.
Od wielu dni wyczekiwał choćby najmniejszego szarpnięcia więzi, która połączyła jego umęczoną duszę z duszą Marianne Anne Radcliffe. Kobieta była zupełnie zimna od dwóch tygodni, ale jej ciało wciąż nie zdradzało najmniejszej oznaki rozkładu. Claude był więc przekonany o tym, że jego żona jeszcze się obudzi.
Charles Benoit uciekł, bo zamiast go ukarać, Markiz rzucił się na pomoc Marianne, aby obdarzyć ją swoim krwawym pocałunkiem i dzięki niemu, tchnąć w nią z powrotem jakieś życie. Mimo że jej serce już wtedy się zatrzymało, wierzył w swoją niezwykłą krew. Nie dopuszczał myśli, że kobieta którą pokochał, mogła być martwa, ale gdyby jednak pozostałaby mu świadomość, że zrobił co mógł, aby powstrzymać jej odejście z tego świata.
Gniew wobec zdrajcy, narastał w nim z każdym kolejnym dniem, przeobrażając wrodzone moce w inne. Gdyby kobieta umarła, nie wykluczone że Claude stałby się bestią, która łaknęłaby już tylko krwi.
Niepokój gospodarza, odbijał się na mieszkańcach rezydencji. Pani Maud odeszła ze swojego stanowiska, a zaraz za nią podążyła zatrudniona dla Marianne służąca. Odszedł tez Raul Thick który niebawem miał się już żenić. Także pełna leków Manon Trambley, opuściła rezydencję - wdowiec, nie był jej do niczego potrzebny.
Wierny Johnny pozostał przy boku Markiza i doglądał go, aby nie zrobił sobie z żalu krzywdy i nie umarł z pragnienia. Lokaj od początku wiedział, że jego pracodawca jest nocną istotą o wyjątkowych potrzebach.

- Kuzyn cię potrzebuje Claude. - rzekł pewnego dnia Renè Le Fleur, jeden z ostatnich współpracowników Markiza, który został w rezydencji. Claude nawet nie zauważył że mężczyzna wszedł do pokoju. Wszystkie swoje zmysły, koncentrował na niej. 

- Musi sobie poradzić beze mnie. - odparł lakonicznie, nie zaszczyciwszy Renè choćby jednym spojrzeniem. Markiz już dawno stracił ludzkie odruchy, tak bardzo się martwił że zaprzestał wykonywania obowiązków wobec Księcia. Nie zważał na nieprzyjemności które mu groziły z tego powodu. 

- Książę Ludwik jest chory Claude. Potrzebuje cię, abyś pilnie udał się do Lyonu. Przedstawiciele Świętego Cesarstwa znowu chcą rozmawiać. Jesteś potrzebny, aby zapewnić bezpieczeństwo podczas rozmów. Grozi nam wojna, książę bardzo liczy na Ciebie. - dodał rozpaczliwie, bardzo zależało mu na tym aby Cloude nie stracił swojej pozycji i majątku. Dotąd zawsze stawiał się na wezwania księcia, Renè obawiał się o przyjaciela z troski o niego. Znali się dość długo. Był przy mianowaniu go na Markiza. Ze smutkiem dostrzegał jak mężczyzna gaśnie w oczach nabierając dziwnych, nie ludzkich cech. 

- To nie podlega dyskusji Renè. Nigdzie się nie wybieram, prócz mnie książę ma swoją straż i dyplomację, niech oni tam idą. Nie będę się w to mieszał, ryzyko jest zbyt duże. - dodał uparcie, ale z większym zdecydowaniem, a wydźwięk jego słów podkreśliły jeszcze drzemiące w nim, gniewne moce. Przedstawienie słów w taki sposób przestraszyło Renè, który opuścił pokój z taką prędkością, że nieomal stracił przy tym równowagę.

- Jeżeli wolno mi się wtrącić Szanowny Panie Markizie, proszę pamiętać o rozsądku i nie popadać w szaleństwo. Pan Renè, to jeden z twoich ostatnich sojuszników, jeżeli książę cofnie Panu tytuł i zajmie majątek, stracimy wszystko. - wtrącił stojący za ścianą Johnny, który wprowadził przedtem do pokój gościa, ale został w pobliżu dla jego bezpieczeństwa. Lokaj zauważył że Claude jest oszalały z rozpaczy i że zrobił się przez to nieprzewidywalny. Gdyby zaatakował kogokolwiek z zewnątrz, jego życie we Francji szybko dobiegłoby końca.

- Dziękuje za tą uwagę. Zapewniam jednak że nie zabiję Ciebie, Renè ani też innych mieszkańców rezydencji. Znam ryzyko Johnny. Jeszcze zachowałem zmysły. - odparł Claude zupełnie trzeźwo, hardo wpatrując się w lokaja. Służba nadal powinna czuć respekt wobec niego, inaczej wszystko posypie się już do reszty, wraz z ciężko wypracowaną reputacją. Poufały nieomal ton lokaja który posłał mu uwagi, nie był miłe widziany i uświadomił Markizowi że mimo prób, coś już i tak się zmienia. 

- Czy socjeta nie wszczęła plotek, gdy odwołałem przyjęcie dla uczczenia małżeństwa? - zapytał po chwili Johnnego, odstąpiwszy na chwile od Marianne aby stanąć z lokajem twarzą w twarz.

- Żadnych nie słyszałem, odkąd ogłosiliśmy że Markiza jest chora. Pani Maud i pokojówki również nic nie opowiadały na ten temat. - odpowiedział.

- Upewnij się, że René też nic nie powie. Lepiej aby się nie rozeszło że przetrzymujemy tu poniekąd trupa, mojej małżonki.

- Oczywiście. Będę miał go na oku. - odparł Johnny, następnie Markiz, polecił mu odejść i odszukać kogoś, z kogo mógłby napić się krwi. Nie używanie wszystkich mocy, pomagało mu okiełznać pragnienie krwi, ale nie spowodowało to jego całkowitego zaniknięcia. Tylko tego w tym wszystkim brakowało, aby jeszcze sam zaczął umierać. Musiał pozostać silny a jeżeli Marianne przeżyje - w co głęboko wierzył, będą musieli mieć gdzie mieszkać.

Uosobienie NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz