Rozdział 12

159 6 8
                                    

Od ślubu z markizem minęło już kilka godzin podróży, a ja wciąż nie rozumiem, co właściwe zaszło i jak zostaliśmy małżeństwem. Nie pojmuję jak mogłam tylko przyglądać się tej scenie, jednocześnie nie przebywając w swoim ciele. To była jakaś chora sztuczka.

Markiz wyznał mi że jedziemy do portu Dover, z którego potem mamy udać się promem do Dieppe i finalnie dotrzeć do Paryża. Teraz jednak milczy jak zaklęty, chociaż na pewno czuje na sobie ciężar mojego oskarżycielskiego spojrzenia i spowijającą mnie negatywną aurę. Gdyby tylko zechciał, na pewno mógłby wytłumaczyć mi wszystko co się stało. Ale on milczał, wyraźnie nie zamierzając mi nic powiedzieć. Może nigdy się już nie dowiem, jak do tego wszystkiego doszło. Nie byłoby prawdą, gdybym powiedziała, że nie czuje choćby cienia strachu. Opuszczałam rodzinne miasto i kraj, do tego siedziałam zamknięta w małej przestrzeni karocy z człowiekiem któremu nie ufałam.  To nie budziło żadnych wątpliwości, że Markiz był mi zupełnie obcy i nie miałam żadnej gwarancji co do tego, że zapewni mi dostatnie życie. Równie dobrze, mógłby mnie porzucić na morzu albo gdziekolwiek we Francji. Byłam skazana na jego łaskę i świadomość tego była przerażająca. Co ze mną będzie? Co na mnie czeka we Francji?

- Marianne , moja najdroższa , trapi cię coś? - odzywa się nagle hrabia, zaskakująco uprzejmie. Jestem zaskoczona i natychmiast spoglądam w jego stronę. Co sprawiło że postanowił zmienić zdanie i jednak przemówić ludzkim głosem?

- Co czeka mnie we Francji? Kimkolwiek jesteś , należą mi się jakieś wyjaśnienia. - rzucam nieuprzejmie bo w przeciwieństwie do niego, nie potrafię zachować spokoju.

- Wbrew pozorom, trochę mnie już znasz kochana , ale owszem, zgadzam się, że należą ci się wyjaśnienia. Otrzymasz je, kiedy dotrzemy do mojej rezydencji. - odpowiada rzeczowo, i to zamyka temat. Jego spojrzenie odwraca się ode mnie.

Pełna obaw, odwracam się do okna.


Przed dużą rezydencję z ogrodem, ulokowaną pod Paryżem, docieramy późnym wieczorem

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Przed dużą rezydencję z ogrodem, ulokowaną pod Paryżem, docieramy późnym wieczorem. Na promie nieomal umarłam z odwodnienia z powodu choroby morskiej i czuję się tak okropnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Bardzo liczę na to że obejdzie się bez ceremonialnych powitań i że będę mogła szybko znaleźć się w jakimkolwiek łóżku, aby nareszcie móc odsapnąć. Jeszcze nie zamieszkaliśmy razem, a ja już czułam się tak, jakbym miała lada dzień zniknąć z tego świata już na zawsze. W głowie mi łupie, oczy mam załzawione, śmierdzę i do tego muszę wyglądać jak łachudra. Muszę przyznać Claude'owi , że nie brakło mu troski i cierpliwości. Moją chorobę przyjął z dużym niepokojem i osobiście spędzał ze mną każdą chwilę na statku, w ciągłej gotowości aby mi pomóc, gdy moim ciałem raz po raz wstrząsały torsje. Na prawdę zachował przy tym klasę i zachował się jak na męża przystało. Ale nie chciało mi się wierzyć w szczerość jego uczuć.

Podtrzymując mnie, wciąż słaniającą się na nogach, swoim ramieniem, zaprowadził mnie do wrót rezydencji. Zapukał w specyficzny sposób i ktoś otworzył je dla nas po drugiej stronie. Nie miałam dość sił aby podziwiać dom i zwracać uwagę na jakiekolwiek szczegóły.
Znaleźliśmy się w obszernym holu , którego ściany były wymalowane pejzażami. Na podłodze były wypolerowane na błysk deski.

Uosobienie NocyWhere stories live. Discover now