Rozdział 6

191 9 1
                                    


Gdy obudziłam się nad ranem, czułam się bardzo źle. Nie pamiętałam nawet jak trafiłam do swojego łóżka.

Słońce drażniło moje oczy, było zbyt ciepłe i jakby paliło mi skórę . Nie byłam pewna co ze mną się dzieje, ale coś bardzo było nie tak. Służąca przyszła gdy tylko po nią zadzwoniłam i przekazała mi, że medyk jest już w drodze.
Kobieta opowiedziała mi o tym, co działo się w nocy, jakby nie zdawała sobie sprawy, że sporo pamiętam i że dokładnie wiem, co zrobiłam oraz jak się wtedy czułam. Była wyraźnie zmartwiona.
Chwilę później przyszedł lekarz a wraz z nim, do pokoju wkroczyła moja matka. Wyglądała na zaniepokojoną. Prawdopodobnie, to ta służąca naopowiadała jej bzdur o mojej gorączce, omamach i nocnej wycieczce po wodę.
Moją matką musiało to mocno wstrząsnąć, skoro już w myślach widziała mnie na ślubnym kobiercu z markizem de Lafevre. Nie mogła przecież pozwolić na to, abym zaczęła teraz chorować, albo broń boże,  aby dopadła mnie jakaś zaraza. Stanowiłam zbyt cenny towar do sprzedania i musiała zagwarantować wielkiemu jaśnie Panu hrabiemu, najwyższą jakość.
Obrzydliwość i jeszcze te zaaranżowane małżeństwa, cała ta tradycja swatania bogu-winnych dziewcząt z obcymi mężczyznami których nie kochają. Kto zadecydował i kiedy o tym, że tak ma to wszystko wyglądać?

Medyk nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Wydawało się, że  nie jest osobą, która dobrze się zna na swoim fachu. nie umiejętnie przykładał mi do ciała stetoskop, szukając nie wiadomo czego. Posłuchał płuc, obejrzał brzuch, szyje i gardło, ale najwyraźniej nie znalazł niczego, bo miał bardzo niezadowoloną minę. Dotknął mojego czoła i policzków, co najmniej kilka razy, ostatecznie oznajmił mądrym głosem, mojej matce - że to zwykła gorączka z przegrzania się organizmu oraz przemęczenie i kazał pozostać mi w łóżku do wieczora. Matka była usatysfakcjonowana tak bardzo, że zarządziła od służącej, aby przygotowano mi ulubione danie na obiad z dużą ilością warzyw, które miały postawić mnie szybciej na nogi.

-Musisz na siebie uważać córeczko. Nie możemy pozwolić, aby w takiej chwili dopadło cię jakieś choróbsko. Markiz liczy na rychłe spotkanie z Tobą . Nie możemy kazać mu na ciebie czekać zbyt długo. - rzekła, głaszcząc mnie po głowie. Chciałam odrzucić jej rękę, gdyż ten gest był dla mnie tak pełnym fałszu , że nie mogłam go ścierpieć.  Zniosłam jednak cierpliwe ten dotyk, aby nie wydało się, że nie mam tak na prawdę już żadnej gorączki. Tylko tego mi brakowało, aby mama w ślad za służącą pomyślała, że oszalałam

Gdy matka wyszła, ja nie mając się gdzie podziać, leżałam na łóżku rozmyślając o dziwnych koszmarach i o markizie. Jeden człowiek a całkiem może zmienić moje życie. Ludzki los, to bardzo niepewna sprawa.

Około godziny trzynastej do pokoju przyszła pokojówka z parującym obiadem. Półmiski wniosła na srebrnej tacy, którą położyła mi na nogach gdy tylko podparłam się o poduszki. Życząc mi smacznego, opuściła pokój i zamknęła za sobą drzwi.

Do posiłku, zabrałam się z apetytem, czułam się okrutnie głodna i już od godziny kiszki grały mi marsza w brzuchu. Gdy wszystko zniknęło, łącznie z brukselką której nie lubiłam, z uczuciem sytości, ponownie zapadłam się w poduszki.
Zasłony, którymi przysłoniono okno aby odciąć mnie od światła, przyniosły mi spora ulgę Wkrótce poczułam się też bardzo senna i zapadłam w długą drzemkę.

'Markiz de Lafevre spoglądał na mnie z nieskrywaną przyjemnością, podczas gdy ja, wylegiwałam się na trawie w Hyde Parku. Uśmiechał się od ucha do ucha , jakby wygrał najcenniejszą nagrodę na loterii.

-Czekałem wiele lat na odpowiednią kandydatkę na żonę i oto jesteś. Razem sprawimy że to miasto spłynie krwią, a pochodnie znowu buchną płomieniem. - rzekł tajemniczo, po czym błyskawicznie doskakując do mojego leżącego ciała, sięgnął ustami do mojej szyi i ugryzł.
Ból rozszedł się po moim ciele, paląc je jak najbardziej zabójczy jad i równie szybko się po krwiobiegu poruszając. Byłam skończona
.

-Najwyższy czas umrzeć Marianne. -dodał De Lafevre a moje oczy zamknęły się. '

Ze snu, wyrwałam się nagle i bardzo gwałtownie. Musiałam krzyczeć, bo gdy otworzyłam oczy w pokoju była już moja matka i służąca. Obie wyglądały na zaskoczone i nie pewne co powinny zrobić. Pierwsza, opanowała się moja zimna matka. Jej ręka znowu dotknęła mojej twarzy.

-Jesteś rozpalona kochanie. Miałaś odpoczywać. - rzekła do mnie z przyganą.
Jakże wielu rzeczy ona nie wiedziała.  Jak miałam jej powiedzieć, że hrabia nie powinien mnie więcej widzieć? Jak sprawić, aby De Lafevre, nigdy więcej nie pojawił się na mojej drodze?

-Matko, ja. Markiz. - zaczęłam, ale język odmawiał mi posłuszeństwa i nie pozwalał wypowiedzieć tego co chciałam. Choć próbowałam kilka razy wypowiedzieć zdanie; że hrabia jest zły, że nie powinnam go nigdy więcej widzieć, że on chce mi zrobić krzywdę, nie udało mi się przekazać tego matce. Jakby ktoś rzucił na mnie klątwę przez którą nie mogę powiedzieć o nim choćby jednego, złego słowa.

Zamiast tego, wypowiadane w kółko słowo markiz, odniosło skrajnie odmienny skutek od zamierzonego i doprowadziło do kolejnej małej katastrofy.

-Cloude słysząc o twojej chorobie, postanowił przyjechać tutaj i cię odwiedzić. To tak miło z jego strony prawda? Ogromnie mu się spodobałaś kochanie. - rzekła zupełnie spokojnie matka, próbując krzepiąco pogłaskać mnie po ramieniu.

- Czeka za drzwiami, ale nie jestem pewna czy w momencie tak dużej gorączki, powinnyśmy go do ciebie wpuszczać. Musisz odpocząć i stanąć na nogi. - dodała, po czym wycofała się z pokoju do drzwi. Chciałam się podnieść, ale dziwna, nieznana siła,  nie pozwalała mi na to. Zaczynałam się obawiać o swoje życie. Zbyt nienaturalne to wszystko było. Skąd we mnie taka nagła niemoc, ta cała gorączka - przecież zaledwie wczoraj byłam zdrowa jak rydz. Wszystko zaczęło się od hrabiego, czy on mógł rzucić na mnie zły urok? Może był jakimś złoczyńcą?!

'Czas umrzeć Marianne' - usłyszałam głos w głowie, choć wcale nie powinno go tam być.

'Twój czas minął Marianne' - kontynuował głos . Poczułam jak moje ciało zaczyna się zapadać w łoże, a ja nie chciałam z tym walczyć, chciałam się temu poddać. Poduszka była taka miękka, materace, takie wygodne. Po co ja miałabym w ogóle wstawać? Co ja chciałam zrobić? Moje powieki same się zamknęły. Wokół mnie zapanowała ciemność. Ostatnim co poczułam, był delikatny jak muśnięcie skrzydłem motyla, chłodny pocałunek na mojej szyi.

Uosobienie NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz