Rozdział 9

1.2K 163 43
                                    

Miłej nocy!

****

Parkując pod szkołą młodej, widziałam, jak kuli się na siedzeniu. Nie chciała, aby inni zobaczyli ją ze mną, a co gorsza odprowadzaną do drzwi klasy. Na sekundę zamknęłam oczy i głośno wypuściłam powietrze. Było mi trudno, a momentami łapałam się nieciekawych myślach dotyczących uratowania Sierry. Dziewczyna była dla mnie ważna, lecz niekiedy jej postępowania bardzo mnie denerwowały. Musiałam cały czas sobie przypominać, że to jeszcze dziecko i nie wszystko rozumie tak jak ja.

– Wysiadaj – powiedziałam chłodno w jej stronę. Momentalnie na mnie spojrzała i wytrzeszczyła oczy. Zacisnęła dłoń na klamce i miała za nią pociągnąć, ale ją zatrzymałam. – Dziś ci daruję. Wiem, że dzieciaki potrafią być wredne i tylko z tego powodu nie odprowadzę cię do klasy.

– Ochłonęłaś – stwierdziła Sierra i mocno przytuliła się do mojego boku. Kierownica oraz skrzynia biegów nie pozwoliły na wylewne uściski, ale poczułam, jak część negatywnych emocji ze mnie ulatuje. – Dziękuję i przepraszam – dodała skruszona. – Obiecuję, że to więcej się nie powtórzy – pocałowała mnie w policzek i czym prędzej czmychnęła z samochodu.

– Co ja z tobą mam? – zadałam sobie pytanie i pokręciłam głową.

Poczekałam, żeby upewnić się, że na pewno wejdzie do placówki, a następnie odjechałam spod szkoły. Zdawałam sobie sprawę, że to nie były jej ostatnie wagary w życiu. Gdy zauważy, że już jej nie kontroluję, znowu spróbuje, ale ja też kiedyś byłam nastolatką i robiłam gorsze rzeczy, niż ona. Starałam się ją zrozumieć, lecz czasem to mnie przerastało. Wychowywałam się w innym środowisku i nie miałam szansy na naukę, nie w takim stopniu.

Spojrzałam na zegar w samochodzie. Miałam jeszcze trochę czasu do spotkania. Nazario powinien być na miejscu przede mną. To jemu głównie zależało na tym kontrakcie. Według mnie nie był niezbędny, ale mój szef był innego zdania. Dodałam gazu, zostawiając za sobą unoszący się kurz. Było sucho, co nie działało korzystnie na rośliny. Flora była dość uboga, a im więcej kilometrów pokonywałam, tym bardziej zanikała. W oddali dostrzegłam zarysy pierwszych domów, a niecały kwadrans później wjechałam do miasta. Lubiłam samotne przejażdżki. Pozwalały na skupienie i odizolowanie się od natłoku myśli. Te w normalnych warunkach bombardowały mnie i usiłowały skupić na sobie całą uwagę. Przeważały głównie te negatywne, związane ze śmiercią rodziców. Czekałam na dzień, w którym spojrzę w oczy zabójcy ojca i matki i załatwię go w najbrutalniejszy sposób.

Miejscem spotkania była luksusowa restauracja w jednej z bogatszych dzielnic miasta. Kolumbijczycy cenili sobie prestiż i często chwalili się tym, co osiągnęli. Taka już była ich natura. Nie miałam nic do tego. Każdy mierzył siebie swoją miarą. Zaparkowałam w pobliżu lokalu. Kilkunastopiętrowy budynek, który pełnił funkcję restauracji i hotelu robił wrażenie. Ubogie warstwy nie mogły sobie na to pozwolić. Wyszłam z samochodu i zaczęłam kierować się do lokalu. Telefon w mojej torebce rozdzwonił się, co tylko mnie zirytowało. Zapomniałam go wyciszyć. Wyciągnęłam urządzenie z torebki, a moim oczom ukazał się numer bossa. Odebrałam bez wahania.

– Frida? Gdzie jesteś? – zapytał zasapany. Zmarszczyłam brwi na jego ton głosu.

– Przed umówionym budynkiem. Jesteś w środku?

– Kurwa! Uciekaj stamtąd. Zdradzili nas. Nikt nie miał zamiaru się z nami spotkać! Uciekaj stamtąd! Słyszysz?! – wydzierał się do słuchawki.

Moje ciało przeszył dreszcz. Coś wisiało w powietrzu. Było to coś na wzór ciszy przed burzą. Cofnęłam się z zamiarem dostania się z powrotem do samochodu. Jak na zawołanie z budynku obok wyleciały szyby. Ktoś strzelał z wewnątrz. Schowałam się za pojazdem stojącym obok i rozbieganym wzrokiem sprawdzałam otoczenie.

Zanim umrze IndygoWhere stories live. Discover now