Rozdział 28

1K 142 20
                                    

Postaram się wstawić Russian Gentleman jeszcze w tym roku. Mam nadzieję, że mi się to uda. Przy okazji chciałam Wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku i wielu sukcesów. Niech ten rok przyniesie nam wiele słonecznych dni i uśmiechów na twarzy. 

Miłej nocy!

***

Danilo gwałtownie ruszył z miejsca. To wystarczyło, aby wróg otworzył ogień. Skuliłam się, bo nasze szanse na przeżycie malały z każdym strzałem. Wróg dysponował potężnym sprzętem, tymczasem ja nie miałam nic, aby odeprzeć atak.

– Za twoim siedzeniem jest torba, a w niej broń i amunicja! – krzyknął rozgorączkowany Danilo, który zręcznie manewrował samochodem.

Rzucało mną we wszystkie strony, ale dałam radę wychylić się na tyle, żeby wślizgnąć się na tył i sięgnąć po wspomnianą torbę. Tak jak powiedział Ortega. W środku było pełno spluw i to różnego kalibru. Gdybym miała spokój, zapewne pozachwycałabym się nad takim wspaniałym sprzętem.

Jeśli przeżyjemy, jeszcze będę miała szansę.

Pociski trafiały w nasze szyby. Chwała im za kuloodporność! Gdyby nie one właśnie bylibyśmy przedziurawieni jak sito. W samochodzie jak nasz nie mogliśmy sobie pozwolić na ponad siedmiocentymetrowe szyby. Decydując się na takie, musielibyśmy przyjechać na przyjęcie co najmniej czołgiem, a to od razu spotkałoby się z wszczęciem ognia. Ochrona, jaką dysponowaliśmy, nie chroniła nas przed wszystkimi rodzajami pocisków i broni. Właśnie dlatego mina szybko mi zrzedła, gdy zauważyłam zbliżający się do nas pojazd ze zdalnie sterowanym karabinem maszynowym na dachu. Czegoś takiego nie przetrwamy, jeśli nadal będziemy jechać centralnie przed nimi. Nasza szyba już i tak przypominała pajęczą sieć, a dalsze ostrzeliwanie zrujnowałoby nas doszczętnie.

– Jeśli zależy ci na naszym życiu, to przyspiesz, bo zaraz zostaniemy trupami!

– Kurwa! – zaklął Danilo i mocno skręcił pojazdem. Upadłam na siedzenie, przygniatając sobie rękę.

– Oni mają ręczny karabin!

– Przecież widzę kobieto!

Przekrzykiwaliśmy się niczym dzieci, a przecież sytuacja była dramatyczna. Ortega zręcznie ominął przeszkodę w postaci fontanny, która chwilę później stała się tylko wspomnieniem. Został po niej tylko gruz i unoszący się w powietrzu pył. Ponownie wjechaliśmy na drogę do wyjazdu z posesji. Zboczenie z trasy było potrzebne i dało nam kilka sekund przewagi. Kierowanie samochodem, jaki posiadali, było cholernie trudne. Gabaryty robiły swoje, a kierowca musiał być bardzo zręczny i komunikatywny. Żaden błąd nie wchodził w grę, zarówno po ich stronie, jak i naszej. Dla nas i dla nich porażka oznaczała śmierć, a to była dostatecznie duża motywacja, która napędzana adrenaliną tworzyła mieszankę wybuchową.

Zbliżaliśmy się do głównej bramy. Ludzie starszego Ortegi nie próżnowali, gdyż żelazne pręty były otwarte na oścież. Nikogo nie było przy wyjeździe, więc wszyscy musieli uciec, aby uniknąć oskarżeń o zdradę. Bardzo inteligentnie.

– Może zaczniesz wreszcie do nich strzelać?! Masz do dyspozycji pełen arsenał broni!

– Ale nie mam ręcznego karabinu! – odgryzłam się, ale posłusznie wzięłam do ręki broń. Wprawdzie nie była tak efektywna, jak ta naszego przeciwnika, lecz to również był karabin. – Staraj się jechać bardziej stabilnie!

– Łatwo mówić!

Nie skomentowałam jego słów, lecz odsunęłam szybę i wychyliłam się na próbę. Akurat w tym momencie pocisk poleciał bardzo blisko bocznej części naszego samochodu. Miałam niesamowite szczęście.

Zanim umrze IndygoWhere stories live. Discover now