Rozdział 12

3.1K 89 3
                                    


POV Damien 

 Posiadanie licznych interesów wiązało się z rozmieszczeniem ich w sąsiednich miastach. Prowadząc sieć marek zmuszony byłem co najmniej raz w miesiącu wyjeżdżać i sprawdzać czy wszystko współgrało w jednej harmonii. Z tym było jak z dominem. Ruszysz klocek, a rozpierdolisz całe domino. Dotyczyło to wszystkiego nie ograniczając się do biznesu. Choć wychodziłem z założenia, że życie to jeden wielki interes. Jedna decyzja, sypnięcie odpowiednią sumą, a mogłeś nie spostrzec kiedy i gdzie zostałeś sprzątnięty. Niepotrzebne odpadki zostawały sprzątnięte, nie bawiąc się w segregacje. Ktoś tracił, ktoś zyskał. Czysty zysk, albo spadek. Tak się kręciły interesy.

 Dlatego cyklicznie odwiedzałem najbliższe punkty otwarte pod moim nazwiskiem. Nie tylko prowadziłem nielegalne inwestycję. Inwestowałem w rynek, byłem rozwojowym przedsiębiorcą. Rozwijałem sieć klubów nocnych, fundację dla emerytowanych zawodników, którzy w niefortunnych wypadkach tracili na zdrowiu, wspierałem poza miastowy dom dziecka. Za niektórymi rzeczami kryły się ukryte intencję.

 Zgasiłem silnik, a cisze w skórzanym wnętrzu samochodu zaburzył dźwięk ulewy. Mgła rozchodziła się po ulicach i osadzała się wokół okolicznych budynków. Zwróciłem głowę na wschód dostrzegając ponury budynek. Otoczony gęstymi obłokami prezentował się okropnie, a popękany tynk nie dawał sugestii by poprawić opinie. Był obskurny. Biła z niego rozpacz, a nadzieja umierała zanim skrzydła metalowych drzwi frontowych się domykały.

 Dom dziecka. Schyłek porzuconych dzieci albo takich, którzy zostali osamotnieni przez zdarzenia losowe. Miejsce, przez które na samą myśl powinny przechodzić cię ciarki, a współczucie wychodzić flakami. Patrzyłem na to i widziałem w nim nocleg jednej ze swoich zawodniczek. Nie interesowała mnie reszta młodzieży skupiając się tylko na tej dziewczynie.

 Przybyłem tam uregulować pewną nieścisłość z Lidią. Główną postacią odpowiedzialną za ten ośrodek, a zarazem terapeutkę niesfornych bachorów. Przyjeżdżałem tam kilka razy w ciągu roku, przekazywałem pieniądze, zastrzegałem Lidię by nie karała zawodniczki. Była na nią cięta, a ja jako ojciec Czerwonych Bram nie mogłem sobie pozwolić, by ta kobieta była przeszkodą dla najlepszej uczestniczki. Dlatego wizyty były konieczne. Lidia nie wykazywała się zainteresowaniem pieniędzmi, a ostrzeżenia były niewystarczające. Nie chciałem zlecać jej zabicia wiedząc, że bez niej ten ośrodek by nie istniał. W tym całym szambie była strategicznym pionkiem.

 Krocząc przez opustoszały korytarz nie rozglądałem się, nie zerkałem na tablice z krzywymi malunkami. Ze wzrokiem wbitym w przestrzeń przed sobą zmierzałem do odpowiedniego gabinetu. Przed otwarciem drzwi ubiegła mnie wypadająca z nich postać.

 Złapałem je nim dostałbym nimi w nos, mordując wzrokiem ciemnowłosą dziewczynę.

— Damien. — rzuciła, tracąc na pewności z jaką wylazła z pomieszczenia.

 Zgarbiła ramiona opuszczając wzrok na podziurawione buty. Prychnąłem skrywając uznanie. Ta dziewczyna wiedziała jak stwarzać odpowiednie pozory. Zarabiała za walki pokaźną sumę by pozwolić sobie chodzić w ubraniach od projektantów, a w tym budynku musiała udawać biedną sierotę. Udawało się jej to, widząc jak reszta nie traktowała jej jako powód do zazdrości, a publicznego wroga.

— Witaj Taya. Goni cię coś? — zaprzeczyła ruchem głowy. Chrząknąłem stawiając ją do pionu. Rzuciła ciche zaprzeczenie. Nie znosiłem gdy ktoś używał gestów zamiast mowy.

— Powiedz mi zatem, dlaczego mój nos omal został złamany przez lecące drzwi?

 Napajałem się jej niemożnością. Schowała dumę i agresje, jaką raczyła wszystkich do kieszeni. Wiedziała, że ze mną nie było żartów. Innych mogła traktować z wyższością, raczyć ich kpiną i obojętnością. Do mnie musiała mieć należyty szacunek, którego wymagałem. Niesubordynacja była karana, ona to wiedziała.

Miejsce Tom 1 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz