Rozdział 33

3.1K 103 7
                                    




6/10

POV Damien

 Nazajutrz od Czarnego Balu pozostawiłem wyczerpaną blondynkę w łóżku. Śpiąc w najlepsze wyglądała tak niewinnie. Twarz jak anioł, gdzie za osłoną dnia wychodziła jej prawdziwa natura. Ta, gdzie troski o bezpieczeństwo wysuwały się na prowadzenie, a sama mogłaby dostać skrętu karku od ciągłego odwracania się za ramię.

 Zdobyłem jej zaufanie. Chciała się podzielić swoją historią. Dobrowolnie, nie z przymusu postanowiła zdradzić, co takiego wydarzyło się w jej życiu. Patrząc jakie żniwo zbierało nie było to nic małoznaczącego.

 Musiało to zaczekać. Bardzo nie chciałem zwlekać rozmowy, ale nie mogłem przeorganizować wyjazdu za miasto. Wierzyłem, że w ciągu jednej nocy nieobecności nic się bardziej nie spierdoli. W ramach bezpieczeństwa zleciłem znajomej grupie zaufanych ludzi pilnowanie posiadłości i czuwanie nad Rią. Dyskretne śledzenie, ewentualne, subtelne usuwanie przeszkód. Sam siebie zaskoczyłem prosząc Rafaela o pilnowanie Rii pod pretekstem spotkania towarzyskiego. I lepiej dla tego durnia by przypadkiem nie wypaplał, że to ja zleciłem mu spędzenie z nią czasu. Mogłaby nie być pocieszona z wizji posiadania niani. Zrobiłbym wszystko by nie poczuła grama zagrożenia, gdy mnie nie było obok.

 Zamknąłem klapę laptopa. Spakowałem go do pokrowca. Wraz ze sportową torbą opuściłem domowe biuro. Za dwie godziny rozpoczynałem pierwsze spotkanie z informatorami. Następnie czekała mnie wycieczka do Fremont.

— Nino, wielka prośba do ciebie. Pilnuj tego szatana. — Upiłem spory łyk już chłodnej kawy. — Postaram się wrócić jutro przed południem. Liczę, że dom będzie stać w jednym kawałku. — Odłożyłem pustą filiżankę do zmywarki.

— Spokojnie, wszystkiego dopilnuję. Rię również. Uważaj na siebie, Damien i pozdrów mamę.

 Skinąłem na odchodne. Opuściłem dom pierwszy raz odczuwając pewną nieścisłość. Pierwszy raz miałem do kogo wrócić. Czekała na mnie kobieta, której dałbym wszystko czego by zapragnęła. Nim wsiadłem do samochodu uniosłem spojrzenie na przysłonięte okna. Za mniej więcej godzinę powinna wstać. W tej samej chwili powinienem być w połowie drogi do wyznaczonego punktu spotkania. Z westchnięciem wsiadłem do mercedesa.

 Nic mnie tak nie irytowało jak bezmyślność ludzi i niedocenianie przez nich wartości czyjegoś czasu. Niektórzy myśleli, że byli pieprzonymi lekkoduchami i nic nie stanowiło dla nich ryzyka. Te same jednostki stwarzały największe zagrożenie. I właśnie przez takich imbecyli utknąłem w korku, opóźniając ważne spotkanie.

 Docierając na miejsce płonąłem z wkurwienia. Istniała spora prawdopodobność, że para leciała mi z nosa i uszu, jak rozjuszonemu bykowi. Gdyby ktoś teraz stanąłby mi na drodze bez skrępowania bym mu przypierdolił.

— Ciężka podróż? —  zagadnęła zakapturzona postać. Zmierzyłem go morderczym spojrzeniem.

— Nawet mnie nie wkurwiaj. — zaznaczyłem tonem nakazującym nieporuszanie tego tematu. — Przejdźmy do rzeczy, już dość straciłem czasu i nerwów.

 Przysiadłem naprzeciw rozmówcy. Obskurna knajpa odpychała przechodniów od zajrzenia do środka, przez co była idealna do interesów. Odesłałem zmierzającą w naszym kierunku kelnerkę nim doszłaby do naszego stolika.

— Muszę przyznać, że coraz więcej ludzi chcę ci zaszkodzić, Williams. Chłopcy zaobserwowali wzrost zainteresowania twoim nazwiskiem. — przesunął zabezpieczoną teczkę. Odebrałem ją, odkładając na później.

— Powinienem na coś bardziej zwrócić uwagę? — zerknąłem na zegarek, wyliczając ile minut mi zostało do opuszczenia knajpy.

— Na swoją pannę. Niejaki Kenneth próbował zatrudnić jednego z nas do zdobycia brudów. Szybko znaleźliśmy powiązanie i posłaliśmy chuja w diabły. Ale jak nie my, to znajdzie kogoś innego. Wyglądał na dość zawziętego.

Miejsce Tom 1 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz