Rozdział 21

2.9K 102 2
                                    


POV Ria 

 Porażki w czasie ludzkiej egzystencji są nieuniknione. Podczas podejmowania wielu prób nie można nastawiać się na powodzenie. Medal ma dwie strony. Tą drugą jest właśnie porażka. Niektórzy traktują ją lekcję, inni jak karę. Przechodzi się ją indywidualnie, na własny sposób.

 W swoim dwudziestosześcioletnim życiu doświadczyłam upadku kilka razy. Nie robiło to na mnie większego wrażenia. Coś się nie udało? Trudno. Następnym razem wyjdzie. Jeśli nie, to to zostawię. Najwidoczniej nie było dla mnie. Po upadku wstawałam, otrzepywałam kolana i szłam dalej. Nie wpływały na mnie jakoś znacząco. Wiedziałam na co było mnie stać, znałam swoją wartość. Szczególnie tę rynkową. Dlatego ich nie przeżywałam.

 Sprawy się diametralnie zmieniły. Przegrałam. Smak porażki zatańczył na języku badającym krew sączącą się z rozciętej wargi. Dla poniektórych remis pełnił dobrą alternatywę. Nie psuł rekordu, bo nie wygrałeś i nie przegrałeś. Dla mnie oznaczał największą porażkę życia. Nie w rekordzie, nie w podziemiu. Remis był zwiastunem utraty wszystkiego.

 Damien mógł otwierać szampana. Nie miałam wystarczających środków do opłacenia przyszłego miesiąca. Pieniędzy wystarczyłoby na wypłaty, zaopatrzenie i część czynszu. Mogłam się zacząć żegnać z Nokautem.

— Chryste, śnieżynko!

 Do klatki wbiegł Cas. Syknęłam, gdy gwałtownie wtulił się we mnie. Łza bezsilności spłynęła po poliku. Zawiodłam go.

— Przepraszam, Cas. Wszystko stracone.

— Nie waż się tak mówić! Rozumiesz? Nie myśl o tym teraz. Musisz jechać do szpitala. Wyglądasz fatalnie.

 Mówiąc to, co sekundę zerkał w stronę Tayi. Ostatkiem sił ścisnęłam młodzieńcze ramię.

— Idź do niej. Potrzebuję cię.

 Zawahał się, niepewnie skanując ilość mężczyzn dookoła dziewczyny. Pchnięty impulsem odwagi zacisnął wargi z determinacją podchodząc do sympatii.

 Zawroty głowy nabrały na sile. Poleciałam na ramę będąc na granicy utrzymania świadomości. Brakowało mi powietrza. Nogi odmawiały posłuszeństwa zamieniając się w galaretki. Stan był opłakany.

— Hej, hej, ejj! Nie odlatuj.

 Jak przez mgłę odbierałam bodźce. Oznaką uniesienia był kurewsko, promieniujący ból czaszki. Zmiana położenia źle podziałała na ciśnienie wewnątrzczaszkowe.

— Zabierz ją do szatni. Ostatnia na lewo. Zaraz do was przyjdę. — poinstruował Max, ogarniając powstały burdel.

 Wtuliłam się w męskie ciało. Walczyłam z ciężkimi powiekami. Nie mogłam zasnąć. Nie w takim stanie. Groziło to nie wybudzeniem. Rafa stanowczo stawiał kroki nie dopuszczając do nas ciekawskich spojrzeń publiczności. Uważnie, z precyzją chirurga odłożył mnie na piankową mate. Przykucnął odgarniając z twarzy włosy wysunięte z upięcia. Krzywiłam się na kontakt skóry z wacikami nasączonymi chemicznymi specyfikami.

 Rafael został zastąpiony przez lekarkę. Zajęła się mną profesjonalnie. W pierwszej kolejności założyła maskę tlenową. Następnie skupiła się na rozcięciach, opuchliznach, sprawdziła również czy nic nie złamałam.

— Po co wam to było? — przemówiła aksamitnym głosem wyrzucając zużyte rękawiczki do kosza. — Powinnaś udać się do szpitala. Tomograf głowy wskazałaby więcej.

— Szpital nie wchodzi w grę. Do wesela się zagoi. — wychrypiałam unosząc maskę do góry.

— Wesele musiałoby odbyć się minimum za miesiąc. Dla pocieszenia powiem, że ta druga wygląda gorzej. — Zebrała apteczkę. Gotowa udała się do wyjścia. — Zdrowia życzę.

Miejsce Tom 1 Serii Czerwone BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz