ROZDZIAŁ 6

105 9 4
                                    

Od trzech dni nie przestawało padać. Dahlia weszła do pokoju socjalnego, ale nikogo akurat nie zastała. Usiadła, więc na krześle i sięgnęła po kobiece pismo, które leżało na stoliczku zostawione przez jedną z pracownic. Założyła nogę na nogę i nucąc pod nosem „Stayin'Alive" Bee Gees, delikatnie kołysała stopą.

Po krótkiej chwili do środka weszła Zoe. Jones podniosła wzrok znad gazety i spojrzała na koleżankę, która wyglądała na podirytowaną.

– Coś się stało? – zapytała, patrząc jak brunetka podchodzi do szafek i otwiera swoją. Wyjęła torbę, a następnie w oka mgnieniu pokonała dzielący ją od stolika dystans i zajęła miejsce na drugim krześle.

– Znowu te głuche telefony – warknęła i zaczęła przeszukiwać torebkę, aż w końcu wyjęła z niej baton. Odgryzła całkiem spory kawałek zanim postanowiła kontynuować: – To już chyba trzydziesty raz w tym tygodniu. Po prostu mam już dość. Poprosiłam Helen, by od jutra to ona odbierała telefony.

– Słyszałam o tym od Simona – zaczęła Dahlia i odłożyła gazetę. – Faktycznie nikt się nie odzywa?

– Ani słowa! – odgryzła kolejny kawałek i dopiero, gdy przełknęła dodała: – Gdybym tylko złapała tego żartownisia to... – Ścisnęła mocniej baton w dłoni. – Już ja bym mu pokazała. Normalnie przetrzepałabym skórę temu dzieciakowi.

Dahlia uśmiechnęła się widząc zacięty wyraz na twarzy Zoe.

– Myślisz, że to dziecko?

– Oczywiście. Jakiś nastolatek, któremu widocznie się nudzi, bo kto inny? Przecież żadna dorosła, normalna osoba, nie wykonywałaby głuchych telefonów do zakładu pogrzebowego.

– Hmm – Jones mruknęła, a potem klepnęła się lekko w udo i wstała. – No, może masz rację.

Podniosła ręce do góry i się przeciągnęła. Zrobiła kilka wymachów i przysiadów.

Zoe, której cukier nieco ukoił zszargane nerwy przez moment przyglądała się tej krótkiej gimnastyce jaką właśnie przeprowadzała Dahlia, a kiedy dziewczyna się wyprostowała i ziewnęła zapytała:

– Miałaś dziś nocną zmianę?

– Yhm – Jones skinęła głową i westchnęła głęboko. – I dziś też. Odkąd Luiza odeszła przejęłam jej zlecenia.

Kobieta spojrzała na Dahlię współczującym wzrokiem.

– Więc jest tak źle jak mówił Edgar?

– Niestety. – Dziewczyna podeszła do stojącego obok szafek blatu i włączyła czajnik elektryczny, a sama sięgnęła po kubek i wsypała do niej solidne dwie łyżeczki kawy. – Bank grozi windykacją, a o zatrudnieniu kolejnego pracownika nie ma ani mowy.

Oparła dłonie na blacie i wpatrywała się bezmyślnie w czajnik.

– A co z Simonem?

– Wziął wczoraj wolne. Jego mama poczuła się gorzej.

Zoe spuściła wzrok i utkwiła go w pustym papierku po przekąsce.

– Współczuję mu – powiedziała w końcu. – Gdy chorował mój mąż czułam się wyczerpana zarówno fizycznie jak i psychicznie. Każdy dzień był jak czekanie na to co nieuchronne. „Czy to dziś?" To pytanie, z którym budziłam się każdego ranka. Po prostu straszne... – wyznała już dużo ciszej, ale wkrótce się rozpromieniła. – Wiesz co, zostanę i ci pomogę.

Dahlia zalała sobie kawę i odwróciła się.

– Dziękuję ci, ale nie chcę cię zatrzymywać. Powinnaś wrócić do domu i odpocząć. Ja jakoś sobie poradzę. Wujek Edgar również... – urwała, gdy Zoe wstała i wyrzuciła papierek do kosza na śmieci, znajdującego się obok drzwi.

TOOTSIE, ZOMBIE I DAHLIA  ✔Where stories live. Discover now