ROZDZIAŁ 17

102 9 2
                                    

Mortimer usiadł na podłodze przy stoliku, gdyż na kanapie nie było miejsca i otworzył laptopa.

– Hej, hej braciszku! – Po chwili usłyszał znajomo irytujący głos.

Leo machał do niego z szerokim uśmiechem na ustach. Gdyby nie to, że się odezwał ciężko byłoby tak naprawdę stwierdzić, czy to faktycznie jego brat. Puchowa kurtka, okulary przeciwsłoneczne, maska. Ubrany był co najmniej tak jakby Grenlandia się roztopiła i zakłóciła przepływ prądu Golfsztrom, który wywołał na całej planecie gwałtowne zmiany pogodowe i wbrew tezie o ocieplaniu klimatu nadeszło kolejne zlodowacenie, a ziemia weszła w tak zwany okres glacjału.

Oczywiście profesor doskonale wiedział, że jego brat jest właśnie w Nepalu, gdzie razem ze swoją ekipą miał zdobyć najwyższy szczyt ziemi - Mount Everest.

– Gdzie jesteś?

– W obozie bazowym pod górą. Zimno jak diabli, ale stary... szkoda, że się tu nie ma. Co prawda warunki polowe, ale widoki i to uczucie podniecenia. – Potarł dłonią, na której miał rękawiczkę, nieco zaczerwieniony nos. – Normalnie jest zajebiście! Już nie mogę się doczekać aż jutro zaczniemy wspinaczkę.

– Ile wam to zajmie?

– Planowo siedem dni. Wiesz, odpoczynek, aklimatyzacja i inne tego typu sprawy. Ale z zejściem powinniśmy się uwinąć w pięć. Oczywiście jeśli nic w trakcie się nie wydarzy.

– Jakoś nie brzmisz na kogoś kto z tyłu głowy ma fakt, że coś może pójść nie tak.

– To nie tak, że się nie martwię, ale wiesz. Chyba do mnie jeszcze nie dotarło, że to robię. W każdym razie powiedz mamie, że ją kocham i, że choćby nie wiem co nie mam zamiaru się wycofać.

Mortimer słysząc uwagę brata uśmiechnął się nieco pod nosem.

– Więc się domyśliłeś?

– Nie było trudno. Już przed wyjazdem próbowała mnie odciągnąć od tego pomysłu. Postawiłem się jej wtedy, ale wiedziałem, że nie odpuści. Nie odezwała się do mnie od tamtej pory, ale chyba z nią okej?

– Tak. Odwiedza mnie praktycznie co tydzień w weekendy.

– No proszę, więc pewnie za mną aż tak bardzo nie tęsknisz?

– Leo. Uważaj na siebie. – Ton profesora sprawił że i jego młodszy brat nabrał trochę więcej powagi.

– Jasne. Słuchaj, muszę kończyć. Odezwę się dopiero za kilka dni. Zasięg nie jest tutaj najlepszy. Życz mi szczęścia!

Mortimer zamknął laptopa, a potem wstał i podszedł do tablicy. Chwycił czarny mazak, ale gdy dotknął końcówką śliskiej powierzchni zamarł na moment. Wkrótce zostawił wszystko i wrócił do swojej sypialni. Tam obok szafy stała jego aktówka. Wyjął z niej kopertę, a następnie usiadł na łóżku.

Sprawnie rozdarł papier i wyjął zawartość. Przez kilka minut czytał sporządzone odręcznym pismem notatki.

– Mówiłem jej, żeby się nie przemęczała – mruknął niezadowolony, a jego ciemne brwi zbiegły się.

Ostatnie tygodnie obfitowały w niecodzienne wydarzenia. Największym z nich była jednak niespodziewana śmierć studenta uniwersytetu Mary Queen – Kyle'a Evansa.

Mortimer doskonale pamiętał ten dzień, gdy siedząc we własnym gabinecie na uczelni dotarła do niego ta przykra wiadomość. Początkowo nie mógł uwierzyć i zwyczajnie myślał, że to jakiś wyjątkowo nieudany żart. Kiedy jednak potwierdziły to władze uniwersytetu poczuł do siebie obrzydzenie. Owszem było mu przykro, ale gdzieś w głębi serca fakt, że Kyle zniknął sprawił, iż odczuł wewnętrzną ulgę. I tego najbardziej nie mógł sobie wybaczyć.

TOOTSIE, ZOMBIE I DAHLIA  ✔Where stories live. Discover now