ROZDZIAŁ 23

82 9 1
                                    

Po długim tygodniu w trakcie, którego Dahlia nie wychodziła z domu i kurowała się w zaciszu własnych czterech kątów, wreszcie udała się do pracy. Jej przeziębienie okazało się znacznie poważniejsze niż początkowo sądziła. Na szczęście Gina zadbała o to, by przyjaciółka odpoczywała i nie pozwoliła jej na żadne obliczanie skomplikowanych formuł matematycznych, od których jak powiedziała sama dostałaby gorączki.

Jones nie była początkowo zadowolona z narzuconych przez Murray restrykcji, ale wkrótce skapitulowała, gdyż ostatnią rzeczą o jakiej myślała leżąc w łóżku i tuląc do siebie Tootsiego, który wrócił do niej nadany paczką z priorytetem, była hipoteza Riemanna.

Co jednak zaskoczyło ją samą inaczej rzecz się miała jeśli chodziło o powiązaną z tym zagadnieniem osobę. Odkąd tylko Gina wspomniała jej o wizycie profesora Vyes'a dziewczyna nie przestawała o nim myśleć.

Robiło się jej ciepło na sercu za każdym razem, gdy zdawała sobie sprawę z faktu, że mężczyzna się o nią martwił, a przynajmniej tak wywnioskowała z jego zachowania Gina.

Powzięła wtedy ważne postanowienie, a mianowicie jak tylko wyzdrowieje powie Mortimerowi, że chciałaby wrócić do spotkań na uczelni. Tak jak to miało miejsce na początku ich współpracy.

Nieco zaskoczyło ją to, że mężczyzna nie zadzwonił przez ten czas ani razu, a nawet nie oddzwonił, gdy to ona, czując się już znacznie lepiej pod koniec tygodnia, chciała zamienić z nim parę słów.

Dahlia spojrzała na dzisiejsze zlecenie i wzdychając głęboko, zamieszała łyżeczką kawę.

– Coś cię gryzie? – Usłyszała za sobą głos i odwróciła się spoglądając na Simona, który właśnie siedząc przy stoliczku jadł drugie śniadanie.

Mężczyzna w ciągu ostatnich kilku tygodni mocno schudł. Cała ta choroba jego matki, a potem pożegnanie i pogrzeb mocno go przybiły, ale na szczęście dawał sobie radę. Po powrocie do pracy po urlopie, który zakończył przedwcześnie, gdyż jak sam to ujął nie mógł już usiedzieć w domu, powoli wracał do swojego rytmu. Czasami nawet zdarzało mu się nawet zażartować w trakcie rozmowy, a to był dobry znak.

Pogodził się z tym co nieuniknione i ruszył dalej.

– Nie. Tylko... Balsamowanie dzieci zawsze nieco mnie przygnębia, nie ważne ile razy już to robiłam.

– Tak – zgodził się. – Miałem w tamtym tygodniu siedmiolatka po sekcji. Matka i ojciec się nad nim znęcali. Zatłukli go na śmierć. – Zmarszczył brwi, czując przypływ złości, który jednak szybko minął. – W takich sytuacjach krew się w człowieku gotuje. – Odłożył kanapkę. – Tylko co z tego? Człowiek już nic nie może. – Dahlia zamyśliła się, a potem aprobująco skinęła głową. – Przynajmniej zadbałem o to, by po śmierci wyglądał jak normalny chłopiec.

Oboje przez chwilę nad czymś się zastanawiali. W końcu dziewczyna zabrała kubek kawy i przysiadła się bliżej.

– A co myślisz o nowym pracowniku, którego zatrudnił wujek Edgar? – zapytała zmieniając temat.

– Danny? Spoko gość. Widać, że zna się na rzeczy, mimo, że nie ma dużego doświadczenia. Z tego co z nim rozmawiałem to w branży pracuje dopiero od niecałych dwóch lat. No, ale jest tu zaledwie od tygodnia. Pożyjemy zobaczymy. Widziałaś się z nim?

– Nie. Jeszcze nie. Dziś ma wolne, ale jutro będziemy na tej samej zmianie, więc będę miała czas, by wybadać świeżynkę – zażartowała.

– No tak. Trzeba korzystać z okazji, bo rzadko to co świeże do nas trafia.

Dahlia prychnęła pod nosem słysząc jego dwuznaczną uwagę i zauważając figlarny błysk w oku.

– Wiesz co. Dobrze, że nie ma tu Zoe. Gdyby cię usłyszała, to zaraz by cię zrugała.

TOOTSIE, ZOMBIE I DAHLIA  ✔Where stories live. Discover now