Parker jest rozpieszczonym synem bogaczy, nastawionym na dobrą zabawę i brak jakichkolwiek zobowiązań. Podczas urlopu znajduje na plaży zakorkowaną butelkę. Początkowo chciał ją wyrzucić, lecz gdy zauważył w niej zwitek papieru, postanowił ją zachow...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Parker Pół roku później... Miami – Osiemset mil od Southport
Szliśmy z kumplami wzdłuż plaży, wzbudzając niemałe zainteresowanie smażących się na niej lasek. Podrywanie panienek w tym miejscu znudziło nam się już po trzech dniach. Przyczyną była jedna i banalnie prosta – nie trzeba było tego robić, a chętnie wskakiwały nam do łóżek.
Nie od dziś wiadomo, że mężczyźni to urodzeni łowcy. Tylko hieny i sępy rzucają się na coś, na co nie trzeba już polować. Dlatego takie łatwe zdobycze nazywaliśmy dość niechlubnie padliną.
– To kiedy wielkie otwarcie? – zagadnął Hunter, najpewniej mając na myśli nowe centrum dystrybucyjne mojego ojca. Dobrze wiedział, że nie chciałem zostawać prezesem tego ustrojstwa.
– Mam nadzieję, że nigdy – prychnąłem.
– Jesteś nienormalny, dostajesz wszystko na tacy, pieniądze dosłownie wysypują ci się z kieszeni, a ty grymasisz jak dzieciak, który zamiast zielonego lizaka dostał czerwony – do rozmowy dołączył Noah, a ja przewróciłem oczami.
– Nie chcę handlować winem, wolę je pić – odparłem jak zawsze.
– Widzisz, to jeden z plusów tego, że twój stary zainwestował w dobre trunki. Masz najlepsze wino za darmo. – Na te słowa się skrzywiłem.
– Jesteśmy na urlopie, czy na zebraniu zarządu? – syknąłem i odwróciłem się tak, że teraz szedłem tyłem.
– To powiedz, Piotrusiu Panie, czymże chciałbyś się zajmować? – Hunter nie odpuszczał naigrywania się.
Uwielbiałem tych idiotów, ale kiedy wchodziliśmy na temat pracy, której nienawidziłem i wszystkiego, co wiązało się z naciskami mojego ojca, miałem ochotę zakopać ich w tym cholernym piachu.
– Myślę, że bycie królem jest wystarczające – odparłem i pokazałem im środkowy palec. W tym samym momencie nadepnąłem na coś śliskiego, przez co runąłem do tyłu i uderzyłem głową w jakiś kamień.
– Kurwa mać! – ryknąłem, a ci kretyni, zamiast mi pomóc, pokładali się ze śmiechu.
Prędko się pozbierałem i rozejrzałem się w poszukiwaniu źródła mojej kompromitacji. Wtedy promienie słoneczne odbiły się od czegoś, co wystawało z piasku. Ukucnąłem i zauważyłem, że była to butelka. Nie byle jaka, bo dokładnie takie same używane były w winnicy ojca. W żadnym innym miejscu butelki o tym kształcie nie były dostępne.