Rozdział 2

1.7K 390 22
                                    

Lucia

Skubałam widelcem grillowanego dorsza i patrzyłam w okno, za którym znów szalała burza

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

Lucia

Skubałam widelcem grillowanego dorsza i patrzyłam w okno, za którym znów szalała burza. Żywioł w ostatnim czasie nas nie oszczędzał, jakby zwiastował jakąś katastrofę. Nadejście czegoś znacznie gorszego i potężniejszego.
Nie byłam przesądna, ale przez większość swojego życia nasłuchałam się wielu opowieści o tym, co przynosił i co potrafił odebrać ocean. Sama doświadczyłam największej straty, ponieważ woda zabrała mi tatę, a później wypluła, jak nic nie warte ości.
Mama nigdy się do tego nie przyznawała, ale te listy... Ona tak naprawdę pisała je do niego, oszukując się, że wcale nie został wyłowiony, a tylko zgubił drogę do swojej latarni.
– Nad czym tak rozmyślasz, nasza mgiełko? – zagadnęła pani Quincy, u której pracowałam od sześciu lat. – Nie smakuje ci? To świeża dostawa.
– Nie, nie, ryba jak zawsze jest świetna. – Posłałam jej uśmiech. – W przeciwieństwie do pogody – dodałam i wypuściłam ciężkie westchnienie.
– Za parę dni się rozpogodzi, nie martw się tak – pocieszała mnie, choć nie wiedziała, dlaczego tak naprawdę byłam przygnębiona.
Nikt nie miał pojęcia, że moje myśli pochłaniał ocean., a teraz kłębiły się w mojej głowie, bo nie miałam szansy, by dać im ujście.
Pogoda niestety zmusiła mnie do przerwy w wyprawach na klif. Fale były zbyt wysokie, a ja może i nie należałam do najostrożniejszych, ale zdecydowanie nie byłam samobójczynią. To sprawiało, że czułam, jakbym coś zaniedbała.
Byłam popieprzona.
– Pewnie tak. Będziemy miały trochę pracy – odparłam. – Jutro targ.
– Pojedziesz sama? – zapytała i puściła do mnie oko, a ja natychmiast zrozumiałam, o co jej chodziło.
Od trzech lat zaopatrywałyśmy się u miejscowego rybaka, pana Nolana, któremu w ostatnim czasie zaczął pomagać syn. Pani Quincy powzięła sobie za cel, by mnie z nim zeswatać i z tego powodu wymyślała najróżniejsze wymówki, by nie pojechać ze mną.
Znałam Zack’a, ale nigdy nie widziałam w nim nikogo więcej, niż kolegę. Z kolei moja szefowa w ogóle nie przyjmowała tego do wiadomości. Dla niej wszystko było proste.
– Zdaje sobie pani sprawę, że nie jestem nim zainteresowana? – parsknęłam.
– Dlaczego nie? – jęknęła. – Jest przystojny, silny i miły.
– I wypływa w morze – dodałam z uniesioną brwią. – A to stawia go na straconej pozycji.
– Chcesz być do końca życia sama? W miasteczku rybackim nie poznasz nikogo, kto zajmowałby się czymś innym. Tak jest od wieków. My, kobiety, zostajemy na lądzie, a oni wypływają, żeby utrzymać rodziny.
Zdecydowanie zatrzymała się gdzieś na etapie powstawiania naszego miasteczka, gdzie głównym źródłem dochodów każdego mieszkańca były połowy. Nie chciałam się wymądrzać, dlatego powstrzymałam się przed wykładem z historii, która wyraźnie mówiła, że nasze miasto miało być głównym portem handlowym, a nie wioską rybaków.
– Nie wszyscy w Southport zajmują się rybołówstwem – przypomniałam jej. – Niektórzy pracują w swoich małych biznesach, mamy sklepy, mechanika samochodowego, hodowców warzyw – wymieniałam.
– I żaden z nich nie ma syna – zauważyła z lekkim oburzeniem.
– Co za pech – odpowiedziałam z szatańskim uśmiechem i napchałam usta rybą, która już zdążyła wystygnąć. – Posiadanie faceta nie jest czymś, o czym marzy każda młoda dziewczyna. Ja mam zamiar podróżować, może kiedyś uznam, że pora na założenie rodziny. Na tę chwilę jestem na to za młoda – dodałam i wstałam od stołu, przy którym jadłam obiad.
Od rana miałyśmy tylko kilku klientów, ale już kolejnego dnia się to zmieni, ponieważ wszystkie kutry rybackie wrócą do portu. Wtedy bar wypełni się rybakami. Zawsze dziwiłam się, że nie mieli jeszcze dość ryb. Najpierw je łowili, a później jeszcze zjadali w astronomicznych ilościach.
– Kto wie, może miłość czeka na ciebie tuż za rogiem, a ty zamiast zwracać uwagę na to, co masz pod nosem, wiecznie patrzysz gdzieś w dal – westchnęła z wyraźną nostalgią, kiedy ukrywałam się już za ladą.
– Miłość mnie nie dotyczy – zaśmiałam się gorzko i umknęłam do kuchni, żeby zakończyć temat.
Rankiem pojechałam starym pickupem na pobliski targ, gdzie kupiłam kilka skrzynek świeżych warzyw i owoców, a także przetwory owocowe, które były doskonałym dodatkiem do deserów. Te najczęściej zamawiali przyjezdni. Mieszkańcy Southport wolą żywić się konkretami.
Moim kolejnym celem był rybi targ, mieszczący się na wielkich pomostach, przeznaczonych właśnie do rozładunku kutrów. Tam można było kupić najróżniejsze owoce morza niemal natychmiast po ich wyłowieniu.
Zanim dotarłam do miejsca, w którym miałam zrobić zakupy, odpowiedziałam każdemu, kto witał mnie z uśmiechem. Czasem z kimś porozmawiałam na niezobowiązujące tematy. Zwykle o niesprzyjającej pogodzie, albo o tym, co zaserwujemy z panią Quincy na obiad.
Szczerze kochałam tych ludzi i właśnie tego ciepła, które wokół się roztaczali brakowałoby mi najbardziej, gdybym wyjechała w podróż swoich marzeń. Miałam nadzieję, ale nie wierzyłam, że kiedykolwiek to się spełni.
– Dzień dobry, nasza mgiełko – zawołał jeden z najstarszych rybaków. Mogłam śmiało powiedzieć, że traktowałam go jak dziadka. To właśnie z nim pływał mój tata, i również on otoczył opieką mnie i mamę, kiedy go zabrakło.
Nie zaopatrywałam się u niego, ponieważ jego specjalnością były ostrygi. Tego lepiej było nie serwować w knajpie rybackiej.
– Witam najbardziej wytrwałego zdobywcę oceanu – powiedziałam z uśmiechem i śmiało go przytuliłam.
– Ostrygę? – zaproponował, jak zwykle.
– Jestem za młoda na takie wspomagacze – zaśmiałam się.
– To nie o wspomaganie chodzi, aniołku, a odpowiedni nastrój – rzekł z powagą.
– Mój nastrój jest adekwatny do otoczenia – odparłam i puściłam do niego oko.
– Racja, jesteś kokietką bez żadnych afrodyzjaków – zarechotał i zmierzwił moje włosy.
Tak, to była przypadłość wielu mieszkańców. Zwłaszcza tych starszych. Każdego interesowało moje życie uczuciowe, a raczej jego brak. Jeśli miałabym wskazać jedną rzecz, która w tym miejscu mnie irytowała, to właśnie ich nadmierne ingerowanie w życie innych. Nie było tu niczego, co można by ukryć, dlatego tak bardzo ceniłam tę jedną tajemnicę, którą udało mi się zachować.
Nikt nie wiedział o moich listach, tak samo, jak nie dowiedzieli się o listach mamy. Dlatego między innymi nie podpisywałam się pełnym imieniem. Na wypadek gdyby jakimś cudem butelka ze zwitkiem papieru wypłynęła gdzieś w okolicy i znalazłby ją jakiś znajomy.
Pożegnałam się uprzejmie ze staruszkiem i ruszyłam do celu. Od razu zauważyłam znudzonego chłopaka. Kiedy mnie dostrzegł, natychmiast się rozpromienił.
– Cześć, Zack – przywitałam się i pomachałam mu ręką.
– Cześć, najpiękniejsza istoto tego wybrzeża – odpowiedział z szerokim uśmiechem.
– Chyba cię poniosło – parsknęłam. – Za długo na łajbie i mylisz prawdziwe syreny z tymi z bajek? – zażartowałam i wskazałam na wielką skrzynię wypełnioną lodem.
– Nie zbywaj mnie – westchnął.
– Zdradzę ci pewną tajemnicę – powiedziałam konspiracyjnym tonem i pochyliłam się do niego. – Wszystko, co powiedziała ci pani Quincy, jest kłamstwem. Nie jestem ani przyjazną syrenką, ani złotą rybką. – Puściłam do niego oko i odsunęłam się. – Poproszę czterdzieści funtów dorsza i po dziesięć tuńczyka, makreli i śledzi.
– Nie liczyłem na złotą rybkę – mruknął. – Możesz być nawet rekinem.
– Bez względu na to, jakim gatunkiem mnie określisz, zwyczajnie nie będę dla ciebie – odparłam i skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Słyszałem, że jesteś niedostępna, ale nie sądziłem, że aż tak. – Pokręcił głową i w końcu wziął się za załadowywanie skrzynek.
– Nic do ciebie nie mam. Po prostu nie szukam chłopaka – powiedziałam szczerze, a kiedy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, wycelowałam w niego wskazujący palec i dodałam: – Nie, przyjaźń damsko męska nie istnieje.
– Mądrala – zaśmiał się i nareszcie rozchmurzył.
Takie rozmowy przeprowadzaliśmy od kilku tygodni i zarówno on, jak i pani Quincy nie odpuszczali. Byli w jakiejś zmowie,  w ogóle nie biorąc pod uwagę tego, że ja naprawdę nie chciałam żadnego związku, randek i całej tej otoczki.
Możliwe, że czyniło mnie to hipokrytką, bo czułam się naprawdę samotna, ale miałam swoje zasady, a najważniejszą z nich było niewpuszczanie do swojego życia każdego, kto wykaże mną jakieś zainteresowanie. Wolałam uchodzić za niedostępną, czasem nawet zarozumiałą, aniżeli naiwną gęś z wybrzeża.
Jeden jedyny raz wykazałam się taką naiwnością, ale prędko zostałam sprowadzona na ziemię. A raczej dno. Długie miesiące opłakiwałam złamane serce, bo zbyt ufnie podeszłam do chłopaka, poznanego na studiach.
Dopiero kiedy zachorowała moja mama, przestałam się nad sobą użalać. Rzuciłam uczelnię i wróciłam, żeby się nią zaopiekować. Bycie silną stało się moim obowiązkiem. Jedyną opcją.
Właśnie wtedy rozpoczęłam pracę w barze, nauczyłam się jeździć samochodem i przede wszystkim radzić sobie ze wszystkim w pojedynkę. Tylko w skrajnych przypadkach prosiłam kogokolwiek o pomoc. Przez to uchodziłam za silną i niewiarygodnie zaradną. To z kolei sprawiało, że wszyscy usilnie próbowali uczynić ze mnie delikatną dziewczynę, która będzie potrzebowała męskiego ramienia.
Ja jednak się nauczyłam, że jedynym ramieniem, w którym otrzymam wsparcie, będzie moje własne.
Prędko opłaciłam zakupy i załadowałam skrzynki na specjalny wózek. Nie korzystałam z pomocy Zack’a, który zawsze oferował, że zrobi to za mnie. Mimo to, podążył za mną przez długi pomost.
– Sprawię, że kiedyś zmienisz zdanie – powiedział pewnie, ale jak zwykle zignorowałam jego słowa.
Nie lubiłam tego typu deklaracji, bo dla mnie brzmiały bardziej jak groźba.
Nie obietnica.

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.


Lonely LettersDonde viven las historias. Descúbrelo ahora