Rozdział 7

1.4K 415 37
                                    

Parker

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


Parker

Trzy tysiące mieszkańców. Tysiąc czterysta siedemdziesiąt dwie kobiety. Osiemset czterdzieści w wieku od osiemnastu do ponad stu lat.

Mógłbym chodzić od drzwi do drzwi do, pytać o kobietę o imieniu rozpoczynającym się na literę L, i o listy w butelce, ale zrobiłbym z siebie totalnego kretyna. Owszem, byłem nim, ale tym akurat nie chciałem się chwalić. Na pewno wzbudziłbym jeszcze większe zainteresowanie. Tym razem policji albo psychiatrów.

Promienie słoneczne, padające na grube teczki, które przeglądałem, zostały zasłonięte. Podniosłem wzrok znad papierów i ujrzałem właścicielkę lokalu, w którym czasem przesiadywałem długie godziny.

– Czego tak naprawdę szukasz? – zapytała i usiadła na krześle naprzeciwko mnie.

Patrzyłem na nią przez chwilę, zastanawiając się, ile mogę jej powiedzieć. Zatrzasnąłem klapę laptopa, w którym zapisywałem wszystkie potrzebne mi informacje.

– Celu – odpowiedziałem krótko, rezygnując z jakichkolwiek szczegółów.

– To bardzo ogólne pojęcie – stwierdziła i spojrzała na papiery przede mną. – Szukasz swojej rodziny? Dawnych pokoleń? – dopytywała.

– Nie, nie – zaprzeczałem. – Znam swoje korzenie. Żadne nie sięgają aż tak daleko.

– Skąd przyjechałeś? – zadała kolejne pytanie.

– Z Kalifornii. Los Angeles – odparłem.

– Czyli twój cel jest naprawdę ważny, skoro w poszukiwaniu przemierzyłeś cały kontynent – powiedziała z lekkim uśmiechem. – I jak widać determinacji ci nie brakuje. – Postukała palcem w kartki, leżące na stoliku. – Nie jest łatwo dotrzeć do takiej dokumentacji. Ochrona danych.

– Nie zdaje sobie pani sprawy, ile można załatwić pieniędzmi. Prawie wszystko ma swoją cenę.

– Owszem. Prawie wszystko – przytaknęła. – A czym zajmujesz się w Los Angeles? Jesteś gwiazdą Hollywood? – zaśmiała się, a ja w tym samym momencie uzmysłowiłem sobie, że wcale nie tęskniłem do swojego życia. Spędziłem w Southport zaledwie tydzień, a czułem, jakbym od zawsze był częścią tej wąskiej społeczności.

W gruncie rzeczy poza mechanikiem samochodowym i małą piranią, która właśnie w tej chwili wchodziła do baru, wszyscy inni traktowali mnie przyjaźnie, nie jak intruza.

– Dzień dobry – dziewczyna przywitała się  i nie uraczając mnie nawet spojrzeniem, umknęła na zaplecze.

Pokręciłem lekko głową i westchnąłem. Podobała mi się. Nie, to było spore niedopowiedzenie. Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek ujrzały moje oczy. Do tego tak kurewsko niedostępną, że mój instynkt łowcy niemal rozrywał mi żyły.

Zagnieździła się w mojej głowie, a ja nie chciałem jej stamtąd wyrzucać. Podobało mi się to, nakręcało, choć tak naprawdę nie poczyniłem żadnych kroków, żeby ją poznać. Najprawdopodobniej dlatego, że swoją postawą wyraźnie pokazywała, że nie należy się zbliżać.

Lonely LettersWhere stories live. Discover now