Rozdział 15

1.7K 400 26
                                    

Parker

Nie było mi łatwo zachować opanowania, bo nie przywykłem do tego, że czegokolwiek mi się odmawia

К сожалению, это изображение не соответствует нашим правилам. Чтобы продолжить публикацию, пожалуйста, удалите изображение или загрузите другое.

Parker

Nie było mi łatwo zachować opanowania, bo nie przywykłem do tego, że czegokolwiek mi się odmawia. Fakt, nie lubiłem łatwych panienek, ale Lucia była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Co więcej, ja wcale nie chciałem zdobyć jej ciała. Nie tylko. I nie w pierwszej kolejności. Chciałem wejść do jej głowy, znaleźć drogę do serca, które tak skrupulatnie otoczyła lodową bryłą, i sprawić, żeby już nie była tak przejmująco smutna i samotna.

– Dziękuję. To był zaskakująco miły dzień – powiedziała Lucia, kiedy zatrzymałem wóz przed budynkiem, w którym mieszkała.

– Zaskakująco – bezwiednie powtórzyłem za nią. – Mogę cię odprowadzić? – Spojrzałem na nią z boku i przesunąłem się lekko.
Już trzymała dłoń na klamce.

– Nie ma potrzeby. – Posłała mi delikatny uśmiech.

– Nie wysiadaj – poprosiłem i prędko wyswobodziłem się z pasa bezpieczeństwa.

Wypadłem z wozu, okrążyłem go i otworzyłem przed nią drzwi. Spojrzała na mnie z dołu i pokręciła głową, ale przyjęła wyciągniętą do niej rękę. Stanęła przede mną, ale usilnie unikała mojego wzroku. Chwyciłem ją za brodę i lekko uniosłem.

– Do zobaczenia jutro, mgiełko – szepnąłem i pochyliłem się do jej twarzy.

– Jesteś uparty.
– Zdeterminowany – poprawiłem ją. – Nie walcz ze mną, nie trać energii.

– Znów brzmisz jak psychopata.

Odsunęła się raptownie i zahaczyła butem o krawężnik. Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem z powrotem, chroniąc przed upadkiem. Niespodziewanie przycisnęła policzek do mojej piersi, dlatego wykorzystałem sytuację i zamknąłem ją w ramionach.

Nie spięła się, nie odepchnęła mnie, tylko pozwalała na to. Jakby tego potrzebowała, choć tak usilnie próbowała temu zaprzeczać.

– Zaproś mnie do środka – wychrypiałem.

Lucia powoli wyswobodziła się z moich objęć i znów spojrzała na mnie z dołu. Albo była tak bardzo nieświadoma tego, co robi, albo była perfekcjonistką w uwodzeniu. Położyła dłoń na mojej piersi, do której jeszcze przed momentem się przytulała i pokręciła głową.

– Na razie, Parker – rzuciła i prędko umknęła, z łoskotem zatrzaskując za sobą drzwi kamienicy.

Wziąłem głęboki oddech i włożyłem najwyższy wysiłek w to, żeby nie pójść za nią. Odwróciłem się tyłem do budynku i patrzyłem na zachodzące słońce. W ogóle mi się nie spieszyło, żeby wsiadać do wozu i wracać do mieszkania. Donikąd mi się nie spieszyło...

– Lucia jest bardzo wrażliwa – usłyszałem za plecami.

Odwróciłem się niespiesznie i ujrzałem staruszkę, która wyprzedawała starocie. Nagle poczułem wyrzuty sumienia, bo jakiś czas temu obiecałem, że wrócę po butelkę, a tego nie zrobiłem.

– I smutna – dodałem.

– To prawda, pod uśmiechem kryje smutek – przyznała. – Ale nie poddawaj się.

– Nie mam zamiaru, ale... – zawahałem się – nie mam pomysłu.

– To nie jest dziewczyna, na którą działają sztuczki. Na niej nie zrobisz wrażenia kompletnie niczym. Ani kwiatami, ani prezentami, niczym – stwierdziła i przywołała mnie gestem dłoni.
Zbliżyłem się do niej, a wtedy wskazała mi jakąś wybrukowaną drogę, prowadzącą do starego molo i kutrów.

– Jeździ tam co kilka dni. Robi zakupy dla Quincy. Potrzebuje pomocy, ale od nikogo jej nie przyjmuje, jak myślisz? Dlaczego?

– Właśnie tego próbuję się dowiedzieć – odparłem.

– Bo każdy oczekuje czegoś w zamian. To nie tak, że w małej społeczności wszyscy wspierają się i kochają. Wszędzie są źli ludzie, a ona woli być sama niż trafić na kanalię, która ją wykorzysta i porzuci.

– Ona wcale nie chce być sama. – Pokręciłem głową. – Nienawidzi swojej samotności.

– Zrób coś, żeby się do tego przyznała – odpowiedziała kobieta i w tym samym momencie drzwi, za którymi nie tak dawno zniknęła Lucia, otworzyły się.

Kiedy dziewczyna mnie dostrzegła, przewróciła oczami. Znów miała na sobie ciemną bluzę, a przez ramię przerzuciła plecak. A to oznaczało, że szła na klif. Jeśli będę miał odrobinę szczęścia, zdołam wyłowić jej kolejny list i może dowiem się czegoś nowego.

Przywitała kobietę subtelnym skinieniem, odwróciła ode mnie wzrok i ruszyła szybkim krokiem w przeciwnym kierunku, niż zakładałem.

– Do widzenia – pożegnałem się ze staruszką i poszedłem za Lucią.
Nie chciałem, żeby czuła się zastraszona i zaszczuta, dlatego nie zachowywałem się specjalnie cicho, by wiedziała, że za nią idę. Ku mojemu zaskoczeniu, zwolniła, a po chwili obejrzała się przez ramię.

– Jesteś jak wrzód na tyłku – zawarczała.

– Mogę być wrzodem na każdej części twojego ciała – wypaliłem.

– Paskudnie. Wolę nie nabawić się tej choroby.

Zrównałem z nią krok i powoli przyłożyłem dłoń do jej pleców. Nie oponowała, co przyjąłem z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

– Ochłonęłaś?

– Niby po czym? – Spojrzała na mnie z boku i uniosła brew. – Nie stało się nic wyjątkowego, żebym potrzebowała ochłonąć.

Chciała mi dopiec. Znów udawała tę twardą, złą dziewczynkę.

– Racja – zgodziłem się. – Na cuda trzeba poczekać.

– Filozof – burknęła.

– Lepsze to niż dupek.

Bardzo ostrożnie chwyciłem ją za łokieć i przesunąłem dłoń wzdłuż jej przedramienia, zatrzymując ją na jej nadgarstku. Wzdrygnęła się i posłała mi mordercze spojrzenie.

– Nie odpuszczę – poinformowałem ją kolejny raz.

– W porządku. – Wzruszyła ramieniem. – Prześpię się z tobą. Później wyjedziesz – dodała beztrosko i uśmiechnęła się sztucznie.

– Nie chcę się z tobą przespać – prychnąłem. – Nie jestem taki łatwy. Musisz ze mną trochę pochodzić, poznać. Rzucić kilka obietnic, zadeklarować dozgonną miłość, a dopiero wtedy pozwolę ci się do mnie dobrać – dodałem z chytrym uśmieszkiem, na co ona wybuchnęła dźwięcznym śmiechem.

Chryste, właśnie tego śmiechu chciałbym słuchać do końca życia. Szczerego, autentycznego i tak bardzo niespodziewanego.
Może to właśnie był klucz, żeby do niej dotrzeć. Być sobą. To nie tak, że udawałem kogoś innego, zwyczajnie w tym miejscu, przy niej, chciałem być lepszy niż na co dzień. Chciałem być inny.

– Jesteś popieprzony. – Otarła łzy z kącików oczu i złapała się mojego ramienia, jakby nie mogła utrzymać równowagi z powodu ataku śmiechu, który ją dopadł.

– Mogę być nawet klaunem w cyrku, byleby tylko móc słyszeć, jak się śmiejesz – wyznałem i w chwili, w której chciała cofnąć dłoń, przytrzymałem ją za nadgarstek. – Trzymaj się mnie, skarbie – wychrypiałem, patrząc w jej błyszczące oczy.

– Komplikujesz – westchnęła, ale ostatecznie pozwoliła, bym trzymał ją za rękę.

Czułem się jak szczeniak, który pierwszy raz jest sam na sam z dziewczyną. Właściwie wiele rzeczy, sytuacji, spotykających mnie w tym miejscu, było moimi pierwszymi razami. Przy niej tak naprawdę wszystko nabierało innego, nowego znaczenia.

Miałem wrażenie, że jestem w innym wymiarze. W zupełnie odmiennej rzeczywistości, gdzie mój paskudny charakter nie miał racji bytu, pieniądze straciły wartość, a czas płynął inaczej. Jednocześnie nie miałem pojęcia, z czego to wynikało, bo nie wierzyłem w cudowne przemiany. A jednak się zmieniałem...

Bałem się, że w chwili, kiedy opuszczę Southport, wrócę do tego, co było, i jaki byłem. Idąc z nią w milczeniu, gładząc kciukiem jej delikatną skórę, robiłem sobie rachunek sumienia. Bo choć nikt nie rozliczał mnie z dotychczasowych grzechów, pragnąłem już ich nie popełniać.

Poprawiła plecak i usłyszałem wydobywający się z niego stukot szkła. Butelki. Wobec tego, dlaczego szła w przeciwnym kierunku? Nawet nie zbliżaliśmy się do wybrzeża. Kiedy skręciła w stronę starego, ceglanego płotu, a później zatrzymała się przed zardzewiałą bramą, zrozumiałem, dokąd szła.

– Chciałabym pójść sama – powiedziała cicho i wyswobodziła dłoń z mojej.

– Oczywiście, nie będę naruszał twojej prywatności, ale, gdybyś jednak...

– Nie – przerwała mi. – Nie byłam tu od pogrzebu.

– Rozumiem – bąknąłem.

W ogóle nie rozumiałem, ale nie dociekałem. Nie miałem prawa, bo miała wypisane na twarzy, że kosztuje ją to bardzo dużo. Mogłem jedynie doceniać, że pozwoliła mi towarzyszyć sobie w drodze do cmentarza.

Oparłem się ramieniem o ceglany murek i patrzyłem na jej oddalające się plecy. Zatrzymała się przy jednym z nagrobków, uklękła na trawie i położyła na ziemi plecak, z którego wyjęła dwa duże lampiony.

Schowała twarz w dłoniach, a jej ramiona zaczęły drżeć. W moim wnętrzu toczyła się walka, bo chciałem pójść do niej i wziąć w objęcia, jakoś pocieszyć, a zarazem nie przekraczać granicy, którą jasno postawiła.

Telefon w mojej kieszeni zawibrował, więc go wyjąłem i spojrzałem na wyświetlacz.

Noah: Jak tam, podróżniku? Odkryłeś nowy kontynent? Zżarły cię rekiny, czy złowiłeś jakąś rybkę? Zapomniałeś o swoim dotychczasowym życiu?

Do wiadomości dołączył zdjęcie z naszego ulubionego klubu. Siedział rozparty w loży, w objęciach dwóch panienek.

Dotychczasowe życie. W tym pytaniu wyczuwałem pretensję. Trochę uzasadnioną, ponieważ odkąd znalazłem się w Southport i odkryłem, kto jest nadawcą listu znalezionego w Miami, nie odezwałem się do kumpli ani razu.

Uśmiechnąłem się pod nosem i prędko odpisałem:

Parker: Pracuję nad oswojeniem pewnej wyjątkowej piranii.

Odpowiedź otrzymałem od razu.

Noah: Warta zachodu? Jak popływa w alkoholu i kasie, to stanie się złotą rybką?

Podniosłem wzrok znad telefonu i spojrzałem na zbierającą się z ziemi Lucię. Ocierała z policzków łzy i wracała do mnie, biorąc głębokie oddechy.

Parker: Nie lubi pływać ani w alkoholu, ani w pieniądzach.

Noah: Wobec tego jest warta wszystkiego.

– Warta wszystkiego – powtórzyłem na głos w chwili, kiedy stanęła przede mną.

К сожалению, это изображение не соответствует нашим правилам. Чтобы продолжить публикацию, пожалуйста, удалите изображение или загрузите другое.
Lonely LettersМесто, где живут истории. Откройте их для себя