Parker jest rozpieszczonym synem bogaczy, nastawionym na dobrą zabawę i brak jakichkolwiek zobowiązań. Podczas urlopu znajduje na plaży zakorkowaną butelkę. Początkowo chciał ją wyrzucić, lecz gdy zauważył w niej zwitek papieru, postanowił ją zachow...
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Lucia
Spacer na klif z gorączką był najgłupszym pomysłem, na jaki mogłam wpaść. Miałam wyrzuty sumienia, bo przez moją nieodpowiedzialność, byłam zmuszona wziąć kilka dni wolnego. Wprawdzie zjawiłam się w pracy jak zawsze, ale pani Quincy, kiedy zobaczyła mnie w barze, natychmiast odesłała mnie do domu.
Teraz czułam się już dobrze, dlatego przygotowywałam się do wyjścia. Port już zaczął wypełniać się kutrami, a to oznaczało potężny ruch aż do nocy. Najpierw się najedzą, a później będą pić, aż do momentu, kiedy wściekłe żony przyjdą po swoje zguby.
Za każdym razem wyglądało to tak samo, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego ci wszyscy mężczyźni nie wracali od razu do swoich kobiet. Czasem odnosiłam wrażenie, że wypływali w morze, a później odwlekali moment powrotu tylko dlatego, że uciekali. Od codzienności, od życia rodzinnego. Od bliskości tych, którym niegdyś obiecali miłość i oddanie.
To był właśnie jeden z powodów, dlaczego nigdy nie związałabym się z mężczyzną, który wypływa w morze, bądź wyjeżdża gdzieś daleko. Nie chciałabym być tą czekającą na jego powrót żoną.
Moja samotność chyba była mniej bolesna od tej, którą odczuwały one.
Włożyłam czarny T-shirt, wciągnęłam jasne dżinsy, a na stopy wsunęłam trampki i jeszcze raz przejrzałam się w lustrze. Nie robiłam makijażu na takie dni jak ten, ponieważ w upale, a dodatkowo wysokiej temperaturze panującej w kuchni, wszystko po prostu by ze mnie spłynęło.
Opuściłam mieszkanie i wyszłam na ulicę. Jak zwykle rozejrzałam się na boki. Pogoda sprawiła, że mieszkańcy żyli swoim powolnym życiem i nie ukrywali się w domach. Przeszłam przez ulicę i skręciłam w alejkę, która prowadziła do baru. Włożyłam na uszy duże słuchawki, by umilić sobie spacer i pogrążyłam się w swoich myślach, które udało mi się nieco uspokoić w ciągu ostatnich dni.
Nagle zderzyłam się z kimś z taką siłą, że odrzuciło mnie do tyłu i tylko stanowczy chwyt uchronił mnie przed upadkiem. Podniosłam wzrok i ujrzałam Zack’a.
Powoli zsunął z mojej głowy słuchawki i zawiesił mi je na karku. W drugiej ręce trzymał bukiet kwiatów.
– Tak myślałem, że spotkam cię po drodze, ale nie sądziłem, że wpadniemy na siebie tak dosłownie – powiedział z uśmiechem.
– Przepraszam cię, zamyśliłam się i...
– To nic takiego – wtrącił i wysunął w moją stronę kwiaty. – To dla ciebie.
– Dla mnie? – zapytałam mechanicznie i zmarszczyłam brwi.
– Mówiłem, że nie odpuszczę – odparł stanowczo i wcisnął mi je w rękę. – Odprowadzę cię, akurat idę do baru.
– Zack – westchnęłam. – Nie wiem, co kombinujesz, ale naprawdę nie trudź się.
– Nie kastruj mnie, Lucio – mruknął. – Naprawdę chciałbym cię poznać bliżej, a ty otoczyłaś się murem i nikogo do siebie nie dopuszczasz. Cholera, ty nawet nie dajesz szansy, żeby ktoś się o ciebie postarał, bo skreślasz już na starcie.