Rozdział 17

1.7K 388 25
                                    

Parker

Udało mi się postawić pierwszy krok

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


Parker

Udało mi się postawić pierwszy krok. Teraz musiałem stawiać kolejne i zdawałem sobie sprawę, że nie będą łatwe. Patrząc na nią zrozumiałem, że tak naprawdę była śmiertelnie przerażona i zagubiona. Pod powłoką twardej, kryła się nieszczęśliwa kobieta, szukająca ukojenia w swojej utopii. Przez lata tak przyzwyczaiła się do samotności i tego, że ze wszystkim musi radzić sobie sama, że perspektywa zmian, stawała się dla niej czymś przerażającym.

Ona jednocześnie pragnęła być sama i potrzebowała mieć kogoś u boku. Wcześniej nie widziałem jej smutku, tylko piękną, na pozór pewną siebie i pyskatą kobietę. Chciała udowodnić całemu światu, ale przede wszystkim sobie, że jest niezniszczalna. Dopiero odkrycie, że to ona pisała listy, uświadomiło mi, jak bardzo udawała.

Był wczesny ranek, a ja już zmierzałem w kierunku baru przy porcie. Byłem również na plaży, gdzie znalazłem kolejną butelkę z listem. Jakby los mi sprzyjał i pomagał w dotarciu do tej wyjątkowej kobiety. Schowałem ją do bagażnika, by przeczytać list bez swiadkow.

Lucia miała dzień wolny, dlatego postanowiłem odebrać jej torebkę, zawieźć jej i dzięki temu zyskać pretekst, by spędzić z nią kolejny dzień. W Los Angeles o tej godzinie spałbym w najlepsze, nie przejmując się niczym. A już na pewno nie zrywałbym się skoro świt dla kobiety.

Wszedłem do knajpy i od razu uderzył we mnie zapach ryb. Tym razem mnie nie odrzucił. Stał się dla mnie czymś zupełnie naturalnym.

– Dzień dobry – przywitałem się, kiedy właścicielka wyszła z kuchni z szerokim uśmiechem.

– Och... Lucia ma dzień wolny, mówiłam ci przecież.

– Tak, przyszedłem po jej torebkę – odparłem i również rozszerzyłem usta w uśmiechu.

– Czyli wy... To znaczy... W sensie... – dukała z wyraźnym zaskoczeniem.

– Nie, nie. – Pokręciłem głową. – To nie takie proste, sama pani wie. Chcę zwrócić jej torebkę i zaprosić na śniadanie, skoro wczorajszy dzień nie zakończył się kolacją – wyjaśniłem.

– No tak – westchnęła. – Miną lata świetlne, nim ta dziewczyna zrozumie, że potrzebuje kogoś u boku. Albo raczej przyzna, że chce, by ktoś jej towarzyszył.

– Nie mam aż tyle czasu, więc to musi być akcja instant. – Zaśmiałem się.

– Nie będzie łatwo.

– Ale warto – dodałem od razu.

Kobieta spojrzała na mnie badawczo i zniknęła za drzwiami zaplecza. Po chwili wróciła z niewielką torebką na łańcuszku. Bez słowa położyła ją na ladzie, a ja wziąłem ją w ręce i patrzyłem, jakby ten zwykły przedmiot mógł mi odpowiedzieć na wszystkie pytania.

– Co takiego wydarzyło się w jej życiu? Pomijając śmierć matki.

– Zdobądź jej zaufanie i go nie zawiedź, a może sama ci powie. – Kiwnęła głową na drzwi za moimi plecami.

Odwróciłem się i ujrzałem Lucię. Miała na sobie zwiewną, białą sukienkę, sięgającą do ziemi. Nagle wyobraziłem sobie, że właśnie tak będzie wyglądać w ślubnej sukni. Jak czarnowłosy anioł.

Chryste! Ślubna sukienka?! Pojebało mnie do reszty?!

Przekroczyła próg baru, a kiedy mnie zauważyła, zarumieniła się rozkosznie i zacisnęła usta w wąską kreskę.

– Nie pasuje do ciebie – odezwała się i wskazała na torebkę, którą trzymałem.

– Myślę, że doskonale pasuje – odparłem, patrząc jej w oczy i oddałem jej własność. – Śniadanie i kawa? – zaproponowałem, zanim zdążyła się wycofać do wyjścia.

Na krótką chwilę przymknęła powieki i wypuściła ciężki oddech.

– Tak. Zrobiłam śniadanie, a kawa właśnie sączy się z ekspresu – odpowiedziała ledwie słyszalnie.

– Doskonale – mruknąłem. – Podzielisz się?

– Na litość boską! – jęknęła kobieta za moimi plecami. – Idźcie już, bo od tych iskier knajpa mi spłonie!

Na te słowa Lucia już się nie rumieniła, a zrobiła się czerwona jak wiśnia. Ja z kolei nie mogłem powstrzymać śmiechu.

Wyciągnąłem rękę do dziewczyny, mając nadzieję, że po wczorajszym spacerze z cmentarza, podczas którego cały czas trzymałem jej dłoń w swojej, nie będzie miała nic przeciwko. Odetchnąłem z ulgą, kiedy powoli, dość niepewnie przytknęła palce do mojej wysuniętej ręki.

– Dobrze – bąknęła. – Zapraszam cię na śniadanie – dodała cicho.

Wyszliśmy na zewnątrz, a Lucią od razu chciała ruszyć w stronę alejki, którą najczęściej przychodziła w to miejsce. Powstrzymałem ją i wskazałem parking nieopodal, gdzie stał mój samochód.

– Wcale nie masz tak daleko, żeby musieć jeździć do baru autem.

– Jestem leniwy. Chodź, mała piranio. – Pociągnąłem ją lekko i doprowadziłem do drzwi od strony pasażera. Znów wyciągnęła rękę, żeby je otworzyć. Z jednej strony to był dobry znak, bo nie opierała się przed tym, żeby jechać ze mną, lecz z drugiej, zły nawyk, którego chciałbym ją oduczyć.

Nie miałem zamiaru pozbawiać jej tej siły, którą pokazywała. Pragnąłem utwierdzić ją w przekonaniu, że nadal jest zdolna do tego, by samodzielnie dawać sobie ze wszystkim radę, a jednocześnie pokazać, że kiedy ja jestem obok, nie musi tego robić.

Położyłem dłoń na jej, wtedy podniosła na mnie wzrok i delikatnie zagryzła wargę. Wycofała rękę, a ja otworzyłem przed nią drzwi i gestem zaprosiłem do środka. Zajęła miejsce i zapięła pas. Zauważyłem, że lekko drżała, najprawdopodobniej ze zdenerwowania. To stawiało przede mną kolejne zadanie. Musiałem wzbudzać w niej spokój, a nie stres.

Wsiadłem za kierownicę i po odpaleniu silnika, odruchowo położyłem dłoń na jej kolanie. Nie wzdrygnęła się, nie odepchnęła mojej ręki, spojrzała tylko przelotnie, jakby nie zrobiło to na niej wrażenia.

To z kolei wzbudziło moją czujność.

– To jakaś gra? Poznam zasady? – zapytałem, pochylając się do niej.

– Ty mi powiedz – odparła. – Bo jeśli to gra, to sam ją rozpocząłeś, nie znając zasad.

– Nie gram. Nie interesuje mnie zabawa – odpowiedziałem z mocą, zaskakując tym stwierdzeniem nawet siebie.

Zlustrowała uważnie moją twarz i nie odpowiedziała. Coś się zmieniło, a to, że nie walczyła i przestała mnie odpychać, zamiast mnie ucieszyć, zaczęło mnie martwić.

Zatrzymałem wóz przed wejściem do kamienicy, w której mieszkała, i tym razem nie musiałem jej przypominać, żeby nie wysiadała pierwsza. Pozwoliła mi otworzyć przed nią drzwi i przyjęła wyciągniętą do niej rękę.

– Jeśli mnie do tego przyzwyczaisz, a później odbierzesz, znajdę cię Parker, a wtedy słusznie będę nazywana piranią – powiedziała przez zaciśnięte zęby, a po chwili uśmiechnęła się delikatnie i puściła do mnie oko.

Nie byłem pewien, czy to ta sama dziewczyna, która jeszcze kilka dni temu próbowała wysłać mnie na drzewo, ale podobała mi się ta zmiana. Obawiałem się tylko, że to kolejna maska.

– Przyzwyczaj się – odpowiedziałem pewnie. – Bo jeśli miałbym kiedykolwiek stąd wyjechać, nie będziesz musiała mnie szukać.

– Czyżby?

– Mhm. Od początku przecież jesteś chętna na podróż w bagażniku. – Zaśmiałem się i przewiesiłem ramię przez jej barki. – Co serwujesz? – Kiwnąłem głową w stronę budynku.

– Boisz się, że dostaniesz śmierdzącą rybę? – prychnęła.

– Bardziej obawiam się przypraw, których mogłaś użyć. Arszenik? Cyjanek?

– Wystarczyłyby leki na przeczyszczenie. – Wzruszyła ramieniem i weszła do środka. Odwróciła się do mnie i dodała już z poważną miną: – Nie doszukuj się w moim zachowaniu podstępów, jeśli nie chcesz, żebym ja szukała ich w twoich zachowaniach.

– Czyli mamy jasność. Żadne z nas nic nie kombinuje – stwierdziłem swobodnie i puściłem ją przodem w stronę schodów.

Naprawdę starałem się nie spoglądać na jej pośladki, ale prześwitujące przez sukienkę białe koronki, same przyciągały mój wzrok. Ta kobieta zdawała się nie mieć pojęcia, jak mogła działać na mężczyznę. Samym tym, że była, jak wyglądała, poruszała się. Miała wrodzony talent uwodzenia i używała tej broni nieświadomie.

A może jednak wiedziała doskonale, co robiła?

Stanęła przed drzwiami, wsunęła klucz w zamek i otworzyła je. Nie mogłem się powstrzymać i położyłem dłonie na jej biodrach. Spojrzała na mnie przez ramię i rozchyliła usta.

– Nie po to cię tu zaprosiłam – mruknęła.

– Nie po to tu przyszedłem. Nie możesz jednak mieć mi za złe tego, że chcę cię dotykać. Jesteśmy dorośli, działasz na mnie i uwierz, bardzo się powstrzymuję – wychrypiałem i przycisnąłem się do niej mocniej, popychając jednocześnie do wnętrza mieszkania.

Prędko odwróciłem ją do siebie przodem, nogą zatrzasnąłem drzwi i pochyliłem się nad jej twarzą. Pokręciła głową i położyła dłonie na mojej klatce piersiowej. Spojrzała na mnie błagalnie, jakby bała się, że naprawdę rzucę się na nią jak zwierzę.

– Zdecydowałam, że chcę cię poznać i pozwalam ci się zbliżyć, ale nie bądź tak niecierpliwy. Od lat nie potrafię budować żadnych relacji, nawet sąsiedzkich, czy koleżeńskich – wydukała. – Nawet nie wiem, czego poza seksem mógłbyś ode mnie chcieć, bo tak naprawdę nigdy... Nigdy nie byłam w związku z kimś, komu zależałoby na czymś więcej niż zaciągnięcie mnie do łóżka, dlatego...

– Zamknij się, mała mgiełko – przerwałem jej. – Nie denerwuj się tak. Nie zrobię niczego, na co nie wyrazisz chęci, czy zgody. Bezustannie będę cię dotykał, całował i zdobywał, bo uwielbiam to robić, ale nie przekroczę postawionych przez ciebie granic. I nie, nie zależy mi tylko na fizyczności, Lucio. Ja naprawdę chcę wpakować cię do bagażnika – powiedziałem z szerokim uśmiechem, a ona znów zaczęła się dźwięcznie śmiać.

Nie miała pojęcia, że mówiłem poważnie. Chciałem ją. Całą. Przy mnie.

Pragnąłem ją poznawać, codziennie zdobywać, słuchać jej głosu, odpowiadać na złośliwości, koić smutek. Przepadłem dla niej, choć tak naprawdę wciąż była dla mnie nieznajomą.

– Chodź – wydusiła. – Bo znów mi zarzucisz, że chcę cię zagłodzić. Nakarmię cię, a później pokażę ci, jak wygląda prawdziwe życie w małym miasteczku, paniczyku.

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Lonely LettersWhere stories live. Discover now