Rozdział 4

1.5K 408 59
                                    

Lucia

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.


Lucia

Zza kontuaru obserwowałam, jak moja szefowa i pani Redford skaczą nad... No właśnie, trudno było określić, kim był ten człowiek. Wyglądał jak kupa nieszczęścia, ale to, jak wypowiedział się, wchodząc do baru, jasno świadczyło, że był jakimś miejskim idiotą.

Kto normalny wchodzi do baru rybnego i narzeka na zapach ryb?
Odruchowo złapałam swoją koszulkę i przytknęłam do nosa. Perfumy. Nie śmierdziałam rybą, choć z drugiej strony, byłam tak przyzwyczajona do tego zapachu, że w ogóle go nie zauważałam.

Kiedy złożył zamówienie, miałam ochotę napluć mu do talerza. Powstrzymywało mnie wyłącznie to, że szefowa bacznie mi się przyglądała. Wyjątkowo w milczeniu.

Oblepiony błotem mężczyzna wstał od stolika i podszedł do lady. Położył na niej kilka banknotów i spojrzał mi natarczywie w oczy.

- Reszta dla ciebie - mruknął. - Było wyśmienite, nawet jeśli naplułaś, mała piranio - dodał z zuchwałym uśmiechem.

Zazgrzytałam zębami i zacisnęłam pięści. Gdyby nie dzieliła nas lada, pewnie przegryzłabym mu tętnicę. Pirania? Jak w ogóle mógł mnie tak nazwać? Miałam nadzieję, że odejdzie, ale on wciąż stał przy kontuarze i po prostu wlepiał we mnie te swoje niebieskie spojrzenie.

- Oczekujesz podziękowań? - syknęłam. - Zmiataj, to nie miejsce dla takich jak ty.

Wtedy się zbliżył i sięgnął ponad blatem do plakietki, którą miałam przyczepioną do bluzki.

- To się jeszcze okaże, Lucio - wymruczał, puścił do mnie oko i nareszcie wyszedł.

Za to ja stałam jak słup soli i patrzyłam na drogę, którą się oddalał. Deszcz z nieba lał się strumieniami, a ten idiota zatrzymał się i spojrzał w górę. Przetarł twarz dłonią i dopiero po chwili odszedł. Zaraz za nim wyszła pani Redford.

Nie wiedziałam, kim był, i kompletnie nie powinno mnie to obchodzić, lecz gdzieś podskórnie czułam, że zwiastował jakieś kłopoty. Czasem zdarzali się w tym miejscu jacyś przejezdni i miałam szczerą nadzieję, że i on nim był.

- Przystojniak - odezwała się pani Quincy, która znalazła się przy mnie niespodziewanie.

- Trudno określić, był tak brudny, że nie widziałam - parsknęłam i zerknęłam na ladę, na której wciąż leżały pozostawione przez niego pieniądze.

- Hojny. - Kobieta również zwróciła uwagę na to, że zostawił kilka studolarówek.

- Buc - mruknęłam i włożyłam wszystko do kasy. Nie chciałam napiwków od idiotów.

- Wracaj do domu, dziś się przedłużyło, więc może jutro weź dzień wolnego - zaproponowała.

- Jest pani pewna? - zapytałam, a ona uśmiechnęła się ciepło i skinęła głową.

Lonely LettersWhere stories live. Discover now