Rozdział 10

7.7K 538 47
                                    

Rozdział 10

- Czy może pani powtórzyć? - pyta po raz drugi policjantka.

Jestem na komisariacie od dwóch godzin i po raz trzeci składam zeznania. Czuję się zmęczona, głodna i przestraszona. Wszystko byłoby znośne, gdyby nie martwa Lyssa, stająca w rogu pomieszczenia. Jej duch obserwuje mnie od godziny, ale zamiast wrzeszczeć w niebo głosy po prostu ignoruję jej obecność. To dopiero drugi duch, którego widzę i nie całkiem radzę sobie z ukrywaniem mojego nowego daru. Za każdym razem, kiedy nerwowo spoglądam w jej stronę, sierżant Burney posyła mi dziwne spojrzenie, mówiące "Jesteś większym dziwadłem niż wyglądasz". W tej chwili cieszę się z faktu, że uodporniłam się na ludzkie reakcje.

- Gdzie jest Seth? - pytam kobietę po raz kolejny. Rozdzielono nas od razu, kiedy przywieziono nas na komisariat. Dopóki był ze mną czułam się bezpiecznie, ale teraz jestem zagubiona i strasznie go potrzebuję.

Burney wzdycha i nagle wygląda na bardzo zmęczoną. Rozumiem, że może być wykończona po tylu godzinach spędzonych w pracy, ale to nie ona była na miejscu zbrodni. To nie ona musiała patrzeć na ciało dziewczyny, a potem być z jej duchem w jednym pomieszczeniu.

- To nie ma sensu. Za chwilę cię do niego zaprowadzimy - mówi, biorąc jakieś papiery z metalowego stolika. Pomieszczenie do przesłuchań jest przerażające - ściany są szare, a jedną z nich jest lustro weneckie. Pomimo jałowej atmosfery, da się wyczuć napięcie wśród pracowników policji. Morderstwa w Alexandrii nie były częste, właściwie nie było ich wcale w ostatnich latach. Nie tylko stróże prawa czuli się nieswojo, cała społeczność żyje w niepokoju od czasu pierwszego morderstwa.

- Gdzie pani idzie? - pytam, wstając od stołu. Burney pokazuje gestem, bym usiadła z powrotem, więc robię to co mi każe. Mam ochotę krzyczeć.

- Angeletti, możesz przeprowadzić Chandlera? - krzyczy kobieta, przez otwarte drzwi, a potem odwraca się do mnie. - Dam ci radę: nie prowokuj go. Powodzenia.

Wychodzi, zostawiając mnie samą. No niekoniecznie jestem sama, mam przecież ducha do towarzystwa. Patrzę na blondynkę, której blada twarz przypomina starą, zszarzałą, naznaczaną czasem kartkę papieru. Jej oczy za życia musiały mieć odcień ciepłego brązu lub ciemnej zieleni, ale teraz są wodniste i pozbawione życia. Lyssa wygląda jak przed śmiercią, co niezmiernie mnie cieszy. Nie wiem, czy mogłabym wytrzymać po raz kolejny taki widok. Jednakże duchy mają w sobie takie coś, co przyprawia o gęsią skórkę. Próbuję powstrzymać odruch i nie wybiec z pomieszczenia. Chłód bijący od Lyssy jest nie do zniesienia, nie mam pojęcia co powoduje zimno - obecność ducha, czy moje przerażenie. Prawdopodobnie obie te rzeczy. Przezwyciężam strach i odzywam się cicho.

- Lyssa? - Przez chwilę widzę iskrę świadomości w jej martwych oczach. Wygląda o wiele lepiej, ale wciąż nie tak jak powinna. - Kto cię zabił?

Przez jej twarz przemyka panika, a ja zastanawiam się, czy zna odpowiedź. Słyszę kroki na korytarzu, więc odwracam się do drzwi, a kiedy znowu spoglądam w stronę ducha, zauważam jak blisko mnie się znalazła. Jej twarz blisko mojej, dzieli nas nie więcej niż cztery cale. W moim gardle czuję nadchodzący krzyk, ale czuję jak coś zaciska się wokół mojej szyi, pozwalając tylko na płytki oddech. W oczach Lyssy widzę twardy rozkaz.

- Cisza - czytam z jej ust.

Po chwili drzwi się otwierają. Patrzę na wysokiego mężczyznę o ciemnej karnacji oraz włosach czarnych jak węgiel. Jego lekki uśmiech oraz ciepło w oczach kogoś mi przypominają, ale nie jestem w stanie powiedzieć kogo. Gdy patrzy na mnie i zauważa mój strach, jego oblicze naznaczana zmartwienie.

BloodstreamOnde histórias criam vida. Descubra agora