16 lipca

552 50 9
                                    

Minęła już chwila od moich urodzin i o dziwo nie jestem martwa. Nie schlałam się również do nieprzytomności. Woah, sto lat, ty chory zjebie.
(Dzień wcześniej tylko odrobinkę się zjarałam. Jak boga kocham! Pamiętam też ten dziwny telefon i głos "Chciałem ci złożyć życzenia, ale wiem, że nie lubisz swoich urodzin, więc zrobię to dzień wcześniej. Nie chciałem ci psuć i tak już chujowego jutrzejszego dnia.". I mój ryk.)
Złapałam się dziś na tym, że dawno nie byłam zdziwiona, a reaguję przecież kurewsko gwałtownie na, dosłownie, wszystko! Dlaczego nie dziwi mnie zachowanie ludzi wokół? Dlaczego nie ma we mnie już całej tej dziecięcej uciechy odkrywania świata?
(To chyba czas poznać kogoś nowego.)
I chyba ktoś mi właśnie próbował wyznać miłość, ale obróciłam sprawę w żart, bo ja nie mogę. I zrobiło się niezręcznie. Tracę dobrych kumpli, bo uroili sobie, że mogę być ich. Doktorze, proszę podać defibrylator, chyba umieram z zażenowania.
Jeśli chodzi o moje samopoczucie, to jest jakoś na minusie od tygodnia. Nie myję się, nie jem, nie reaguję na swoje imię. Chyba się rozkładam.
Teraz leżę w wannie, żeby w końcu zmyć z siebie ten brud (nie dlatego, że chciałam, kazano mi) i patrzę na swoje ciało. Wątłe, delikatnie opalone, ale dalej szarawoblade. Kości wystają agresywnie, każdy mój ruch kończy się ich próbą przebicia skóry i moim cichym jękiem. Są blizny po uderzeniach, otarciach, ugryzieniach, zadrapaniach- choć większość sie zagoiła, to widać, jak łatwo jest mi zostawić ślad na stałe. Najzabawniejsze są sznyty na moim lewym udzie- zostały, z bardzo dawna. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie jestem stworzona do selfharmu, na pewno szybko mi przejdzie. I oczywiście miał rację. Po prostu się znudziłam.
Bo ja się ostatnio nudzę wszystkim. I wszystkimi.
Nie wywyższam się, naprawdę. Nie uważam się za lepszą od innych. Nie wiem dlaczego tak jest, nie rozumiem tego, nie chcę. Po prostu pozwalam sobie płynąć, od zajęcia do zajęcia, od osoby do osoby, być wiecznie w ruchu.
Bo nuda mnie zabija.
Ergo, każdy mój dołek i każdy mały koniec świata, z którego ktoś lub coś nowego mnie nie wyciągnie, może skończyć się dla mnie śmiercią
Nie chcę się nudzić. Nie chcę umierać.
Chcę kochać, chcę leżeć we wspólnym mieszkaniu i miziać się po stupkach, kłócić się kto teraz powinien iść zrobić herbatę i chcę też...
Och, jebać to. Bo kogo to w sumie obchodzi?
S.

NibydziennikWhere stories live. Discover now