Rozdział 2

1.6K 93 6
                                    

Około godziny osiemnastej zaczęłam się szykować do wyjścia. Ubrałam jeansy, luźny T-shirt z Misfits i stare trampki. Nie stroiłam się, nauczona doświadczeniem, że pogo niszczy wszystko dookoła siebie.
Wyszłam z domu i zaczęłam kierować się w stronę parku. Sunęłam się przepełnionymi ulicami Miasta Aniołów. Czułam się jak duch wśród tych wszystkich uśmiechniętych i rozbawionych przechodniów. W Los Angeles należy chwytać dzień, szaleć, cieszyć się życiem... Niestety ja taka nie byłam. Nie pasowałam do tej wszechobecnej sielanki.
Na miejscu byli już Lily i Matt.

-Wszystkiego Najlepszego, Am!-już z daleka krzyczał chłopak. Mój kumpel należał do tych kolesi, którzy wszędzie zabierają ze sobą swoją deskorolkę, nawet na koncert rockowy.

-Dzięki... - powiedziałam nieobecnie i skierowałam swój wzrok w dół.

-Gotowa na koncert? - Lily spojrzała na mnie z uśmiechem.

-No... Jak widać... - zaprezentowałam jej swoją "kreację".

Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerszej. Miała naprawdę ładne zęby, więc mogła siebie pozwolić na uśmiech od ucha do ucha.

-Chodźmy już, bo się spóźnimy jak dalej będziecie gadać o ciuszkach! - chłopak wskoczył na deskorolkę i popędził przed siebie, dlatego ja i Lily musiałyśmy za nim lecieć do klubu gdzie odbywał się koncert.

Weszliśmy do środka. W klubie była masa ludzi, starych rockmenów, pijanych punków i... Cała armia wrzeszczących nastolatek. Było tak głośno i duszno, że całą naszą trójkę odrzuciło do tyłu. Pomimo to, jednak poszliśmy w głąb sali. Udało się nam dopchać prawie pod samą scenę. Bylibyśmy pod nią gdyby nie wianuszek "fangirlów", które swoją drogą wyglądały jakby miały zaraz dostać ataki serca.
Nigdy nie byłam taką szaloną fanką, bo czy ktoś kiedyś widział szaloną fankę The Misfits?

W końcu po nastrojeniu instrumentów przez muzyków, zaczął się koncert. Zamknęłam oczy i wysłuchałam się w początek In The End. Gitary, bas, perkusja wszystko brzmiało wyśmienicie, ale głos wokalisty... Był po prostu idealny... Mocny, przejmujący i niezwykle przekonujący, pewnie też był seksowny, bo laski pod sceną piszczały jak opętane.
Potem były kolejne piosenki. Najbardziej spodobały mi się Never Give In i Knives And Pens, kojarzące mi się z moją szkołą.

Nawet nie wiem jak to się stało... To była chwila. Pogo przeniosło mnie pod scenę. Andy, bo tak nazywał się wokalista, z tego co zdążyłam dowiedzieć się od fangirlów, stanął na głośniku na samym brzegu sceny. Następnie skoczył w sam środek widowni.
Poczułam mocne uderzenie w głowę, a przed oczami ujrzałam ciemność...

My Nobody's Hero ~ Andy Biersack Where stories live. Discover now