Rozdział 14

870 54 3
                                    

Wyszłam z sali szpitalnej i oparłam się o ścianę. To był koszmar. Usiadłam na podłodze, a następnie objęłam swoje kolana. W mojej głowie pulsowało tysiące myśli. Byłam w rozterce...
Czemu wszystko musi być aż tak trudne? Ledwo co weszłam w dorosłość i już życie wyrządza mi porządnego kopniaka w tyłek.
Ten wybór jest niemożliwy.
To jak wybierać pomiędzy tlenem a wodą.
Naprawdę chcę obudzić swoją wewnętrzną egoistkę i powiedzieć Mattowi, że najzwyczajniej w świecie go nie kocham, że kocham Andy'ego i że nie mogę z nim być, ale...
On chce się zabić... Chcę zrobić to znowu.
Dlaczego ten chłopak jest typem człowieka, który kiedy czegoś chce na siłę musi to mieć? Tak było ze wszystkim: z alkoholem, z dragami, a teraz jest tak ze mną...
Co poradzę na to, że nie mogę wymazać z pamięci tych lat spędzonych w jego towarzystwie? Stał się moim przyzwyczajeniem. Razem z Lily byli moją odskocznią od mojej matki. Byli osobami, na które zawsze mogłam liczyć... Niestety do czasu...
Cóż dorosłość niszczy nawet najpiękniejsze marzenia, ale ja nie pozwolę zniszczyć moich, chodźbym miała zapłacić za to największą cenę...

Wstałam i ruszyłam w kierunku recepcji. Muszę wziąść się w garść i spojrzeć prawdzie w oczy. Wiedziałam, że ta rozmowa kiedyś nadejdzie, ale nie myślałam, że będzie to tak szybko...

Andy siedział po jednej stronie poczekalni, a Lily po drugiej. Nie rozmawiali ze sobą, nawet na siebie nie patrzyli. Napięcie w tym pokoju było wyraźnie wyczuwalne i nie dało się go znieść.

- I co z nim??
Pierwsza poderwała się dziewczyna, która odznaczała się swoją nadmierną, przeraźliwą chudością.
- Dwie rzeczy. Odwyk i psycholog. - Powiedziałam oszczędzając w słowa, których ostatnio i tak było za dużo.
- A co ci powiedział...? - Dopytywała się dalej, ale ja nie miałam ochoty z nią o tym rozmawiać...
- Przepraszam cię, ale muszę już iść... Przyjadę później...
- Co?! Dla ciebie ważniejszy jest chłopak, którego znasz parę dni niż przyjaciel, którego znasz pół życia?? - Jej podniesiony głos sprawił, że jedna z pielęgniarek dyskretnie pokazała jej, aby zachowała ciszę.
- Nie zrobisz tego, Amanda!
- Owszem zrobię to! Zrozum Lily, że on teraz potrzebuje opieki lekarzy, a moja obecność pogarsza tylko jego stan!
- To jego obecność wszystko pogarsza! - Dziewczyna z nienawiścią wzkazała na Biersacka, który ledwo ukrywał swoje zdenerwowanie.
- To twoje wrzaski wszystko pogarszają! - Powiedziałam, kiedy zauważyłam jak po raz drugi pielęgniarka upomina moją przyjaciółkę.
- Jesteś najgorszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam! Nie chcę cię znać!
Nie wytrzymałam. Złapałam Andy'ego za rękę i energicznym krokiem opuściłam szpital.
Dopiero kiedy znaleźliśmy się w samochodzie, pozwoliłam sobie na chwilę słabości i... Z moich policzków pociekły łzy. Nienawidzę jak ktoś płacze i nienawidzę jak ja płaczę. Jest to dla mnie rodzaj poddania się, odpuszczenia, pokazania innym swojej słabości, której nikomu nie chcielibyśmy pokazywać. To jest tak jakby bohaterski wojownik przejął się jednym niepowodzeniem i zaprzestał w walce. Nigdy nie mogłam sobie na to pozwolić, ale teraz kiedy jedyną osobą, która to widzi jest Andy, myślę że chociaż parę odstresowujących łez należy mi się od tego dnia.

Chłopak próbował mnie objąć, próbował zrobić coś co sprawiłoby mi ulgę w cierpieniu, ale nic nie mógł na to poradzić. Lily się mnie wyparła, a Matt szantażuje mnie samobójstwem.
Powtórzę to jeszcze raz: to jest koszmar.

- Wyjedziemy stąd... Przynajmniej na jakiś czas... W międzyczasie wszystko się ułoży... Zobaczysz... Musisz od nich wszystkich trochę odpocząć... - Zaczął mówić chłopak, trzymając mnie mocno w swoich ramionach.
Ta propozycja była kusząca nie ukrywam, ale...
- Ale ja mam szkołę... Jeszcze miesiąc muszę do niej chodzić, potem zdać egzamin i dopiero wtedy to wszystko byłoby możliwe.
- Jakoś sobie poradzimy, nie martw się... - Nie mogąc zrobić nic więcej chłopak delikatnie pocałował mój policzek. On był moją podporą, moją podstawą, która pozwalała mi działać. Jego zwykle słowa, nawet nie obarczone czynem sprawiały, że czułam się silna, sprawiały że przestawałam płakać i podnosiłam się niczym feniks z popiołów. Andy Biersack był moim prawdziwym bohaterem.
- Dobra koniec tych smutków - oparłam swój wilgotny policzek i krzywo uśmiechnęłam.
- Wracamy do domu. - Powiedziałam po czym zaczęłam zapinać pasy.
- Czyjego domu? - Zapytał nisko chłopak tak, że przeszedł mnie dreszcz.
Spojrzałam na niego i nieświadomie odgarnęłam włosy.
- No bo wiesz... Możemy pojechać do mnie... - Andy puścił do mnie oczko, a ja uderzyłam go w ramię.
- A to za co?
- Za to, że zachowujesz się jak debil... - Nie wiem czemu, ale zaczęłam się śmiać.
- Umiesz popsuć naprawdę ciekawy nastrój... - Chłopak nadal uśmiechał się pod nosem.
- No to kiedy w końcu do ciebie pojedziemy?
Biersack zmarszczył brwi.
- Myślałem, że nie chcesz...
- Kiedy i czemu?
- Hmm... Kiedy uderzyłaś mnie w ramię? - Powiedział pytającym tonem.
- Tylko tak się z tobą droczę... To co jedziemy?
Andy tylko się uśmiechnął i włączył silnik. Następnie podążaliśmy już ulicami skąpanego w zachodzącym słońcu Miasta Aniołów.

My Nobody's Hero ~ Andy Biersack Where stories live. Discover now