11. Złoto-pomarańczowo

2.5K 288 33
                                    

Jessica ostatni raz dotknęła kamienia i odetchnęła z ulgą. Co prawda, dostała go z powrotem tylko na czas pobytu na ziemi, ale spokój, jaki poczuła, gdy znowu mogła go zawiesić na szyi, napełnił ją błogą beztroską.

— Gotowa? — zapytała ją Lillanta z zadziornym uśmieszkiem.

Blondynka skinęła głową, wymieniając z przyjaciółką porozumiewawcze spojrzenie i złapała ją za rękę.

— Spróbuję wyobrazić sobie Hotel Wolf — oznajmiła, wyciągając przed siebie złoty bilet.

— Jesteś pewna, że chcesz się tam przenieść? — Vanessa zmierzyła ją niepewnym spojrzeniem. — Ludzi może zaskoczyć wasze nagłe pojawienie się.

Na twarzy Jessicy wykwitł uśmiech.

— Uwierz mi, że to miasto widziało o wiele dziwniejsze rzeczy — powiedziała z rozbawieniem.

Vanessa, w połowie siedząc na podłokietniku sofy ze skrzyżowanymi rękoma, pokręciła głową. kusiło ją, żeby odwiedzić słynny Londyn, ale miała do załatwienia coś innego, a niestety nie mogła być w dwóch miejscach na raz.

Bilety miały działać jak bariesy i wspomóc oraz załagodzić działanie zaklęcia przenoszącego. Swoje zadanie spełniły aż za dobrze, bo kiedy Jessica zamknęła oczy i wyobraziła sobie swój stary pokój w Wolf, po otwarciu oczu już w nim stała.

Zamrugała kilka razy, przyzwyczajając się do zmiany światła z magicznego ognia na dzienne. Razem z Lillantą rozejrzały się wokół. Stały w salonie, który wyglądał na nietknięty od ostatniej wizyty właścicielki; książki szkolne leżały tam, gdzie je zostawiła i nawet laptop nie zmienił swojego miejsca ze stolika do kawy. Poczuła dziwne wzruszenie, bo była przekonana, że po jej wyjeździe ktoś spakuje jej rzeczy albo przeniesie je do jakiegoś magazynu i pokój udostępni innym gościom, a tymczasem ona ponownie znajdowała się w swoich wspomnieniach, z każdym najdrobniejszym ich odwzorowaniem.

— Pamiętam ten pokój — powiedziała z delikatnym uśmiechem Lillanta, przyglądając się nowoczesnym szafkom i nieodbiegającemu od otoczenia telewizorowi. — To pewnie dziwne uczucie, co? To znaczy, wrócić.

— Trochę tak — przyznała Jessica z westchnieniem. — Mam wrażenie, jakbym po prostu przyszła tutaj po lekcjach z Kapel Hall, a nie z Arellens. — Przeniosła spojrzenie na trzymany bilet i nie potrafiła pohamować uśmiechu rozbawienia. — Ale wróciłam tylko na trzy godziny.

Lillanta podążyła za jej wzrokiem, zauważając srebrne liczby na złotym tle, które odliczały pozostały im czas. Nie tracąc go więcej, ruszyły w kierunku wyjścia, chociaż Jessica walczyła ze sobą, żeby chociaż na chwilę nie wstąpić do swojej dawnej sypialni.

Szczerząc się jak głupie do wszystkich mijanych gości i pracowników hotelu, czego nie mógł zrozumieć nikt poza nimi, przeszły do windy. Kiedy ta otworzyła się na parterze, od razu skierowały się o recepcji. Na jednej z tych samych ciemnych, skórzanych kanap, które blondynka tak dobrze pamiętała, dostrzegła dwie postacie.

Ruda, jakby przyciągnięta jej wzrokiem, odwróciła głowę i szturchając łokciem Marka, zerwała się na równe nogi.

— Jessica! — krzyknęła, nie dbając o to, czy ktoś ją usłyszy.

Wyglądała inaczej, podobnie jak Mark, ale Jessica nie potrafiła stwierdzić, w czym dokładnie leży ta różnica — czarne ubrania się zgadzały, płomienny kolor włosów również. Tylko uśmiech wydawał się jakiś mniej wesoły niż go zapamiętała.

Obie rzuciły się sobie w ramiona jak na prawdziwe przyjaciółki przystało i przytuliły się, zapominając o istnieniu żeber.

— Tak tęskniłam — wyznała Jessica w ramię Sary.

Sześć ElementówWhere stories live. Discover now