Lillanta nie dowierzała niczemu, co działo się wokół niej. Jej rodzice się dogadywali. Żadnej nienawiści i otwartej wojny, zupełnie jakby jej matka niczego nie zrobiła.
— W tej rzeczywistości chyba nie zrobiła, prawda? — myślała na głos, obserwując rodziców z balkonu, podczas gdy oni zasiadali przy wielkim owalnym stole w dole sali narad.
Osoby, które nie miały prawa zabrać głosu i mogły tylko obserwować, swoje miejsca właśnie miały na górze.
Brietta opierała się o metalową barierkę, patrząc w tym samym kierunku co jej siostra, ale ze swoim wściekłym wyrazem twarzy wyglądała jeszcze, jakby zaraz miała zwymiotować na Starszyznę. I tym razem nie chodziło tylko o znienawidzone przez nią używanie przejścia do Arei.
— Nie mogę na nią patrzeć — odparła, nie odwracając głowy.
— A jednak patrzysz.
— Bo to chore! — Spojrzała na Lillantę. — Serdecznie mnie nie obchodzi, czy jest winna, czy nie, bo to, co...
— Ale w tym rzecz, że nie jest — wcięła się Lilla, chociaż ta informacja była dla niej niemniej trudna do przyswojenia. — Ona nawet nie wygląda jak nasza matka. Wydaje się być zupełnie inną osobą. I jest nią w jakimś pokręconym sensie.
Brietta oparła się tym razem o barierkę też brodą, wyginając się przy niej prawie w kącie prostym.
— Faktycznie, wydaje się jakaś mniej śćpana.
— I nie czuć od niej alkoholu.
— Ach, tak. Piekący zapach macierzyństwa.
Uśmiechnęły się do siebie krzywo, ale bez wesołości.
— W sumie się w nią wdałaś pod pewnymi względami, wiesz? — ciągnęła dalej Lilla, balansując na tej niebezpiecznej krawędzi przekąsu, którą obie za często naginały.
Wcześniej trzymały się od rodziców najdalej, jak się dało. Byle tylko dowiedzieć się, gdzie mają iść i jak to wszystko ma wyglądać, ale przez cały czas starały się patrzeć na tamtą dwójkę jak najmniej. Z tym że Brietta i tak była mocno rozdrażniona i dopiero teraz wydawała się trzymać swoją wrogość na nieco większym dystansie. Co oznaczało, że można było obrócić ją w coś innego.
— Nie jestem jeszcze ćpunką.
— Ale alkoholiczką już tak.
Bryłka westchnęła głęboko.
— Od przyjazdu do Arellens nie taką, jak bym chciała.
Lillanta pokręciła głową. Właściwie myśląc o tym wszystkim, sama chciała się napić. Najbardziej jednak ciągnęło ją do tego, żeby coś zrobić. Poruszać się, skakać, biegać. Potrzebowała ruchu, a na razie nie miała jak się wyżyć. Tylko przechodziła bez przerwy z nogi na nogę, ale był to odruch, na który nikt bliski, a zwłaszcza ona sama, nie zwracał już uwagi.
— A tak w ogóle nie powinnyśmy może zacząć szukać...
— Tam są. — Brietta wyprostowała się i pokazała dalszą część pustego jeszcze balkonu, który odgrodzony był od nich potężnym filarem. Uniemożliwiało im to przejście na właściwą stronę, a właśnie tam weszła pozostała czwórka Powierników.
Vanessa pierwsza zauważyła bliźniaczki i pomachała do nich, ale zanim zdążyły na migi uzgodnić, żeby spotkać się w korytarzu na zewnątrz, nagle wokół zrobiło się znacznie ciszej, a w największych drzwiach sali narad pojawiły się dwie osoby.
Lillanta nigdy nie widziała mamy Jessicy, ale nie miała wątpliwości, że to właśnie ją widzi w progu. podobne rysy twarzy, ten sam kolor jasnych blond włosów, taka sama postura. Szła pod ramię z mężczyzną, który miał na sobie akcentowany czerwoną nicią, czarny garnitur uszyty na mantrę arejskiej ozdobności niemającej wiele wspólnego z ziemską prostotą. Miał czarne włosy zaczesane do tyłu i szedł dumnie, równo ze swoją partnerką, ale Lilla tylko wpatrywała się w jego twarz, próbując dostrzec wszystkie rysy z takiej odległości, przyjrzeć się jego oczom.
CZYTASZ
Sześć Elementów
FantasyMagia od początku istnienia była oparta na sześciu filarach. Każdy z tych filarów stanowił potężną cząstkę, bez której reszta traciła równowagę - rzecz najważniejszą wśród wszystkich sztuk. Dlatego elementy uważano za coś wartego każdego poświęceni...