Rozdział 10

5.5K 327 233
                                    

  -Powiedziałem dwie, Ryan, niczego go nie nauczyłeś? A teraz, omego, idź to posprzątać...  

Brendon z teraz już nie tylko smutkiem ale i przerażeniem docisnął uszka przez co te zniknęły w puchu kruczoczarnych włosów. Miał zamiar posprzątać i już szedł, gdy nagle ktoś złapał go za ramię i pociągnął mocno przez co Brendon wylądował na kolanach... Ryana. Spojrzał na niego nie rozumiejąc. 

-Mój mały chłopczyk nie będzie niczego sprzątać. Jeszcze pokaleczy sobie te śliczne łapeczki - Powiedział i uniósł jego dłoń którą pocałował. Urie uniósł wysoko brwi i popatrzył dużymi oczami na Ryana. - I chciałeś się napić, laleczko? Będziemy pić z jednej szklanki a potem tatuś to posprząta - Powiedział za co zyskał mocnego przytulasa od Brendona który wcisnął nos w jego szyję z zadowolenia drgając uszkami. Pete obserwował to wszystko z szeroko otwartymi ustami.

-Żartujesz sobie? To omega. Worek na spermę. Popychadło, służący. Co ty kurwa robisz? - Spytał wręcz oburzony. Ryan pocałował chłopca w skroń. 

-Nie słuchaj go - Szepnął do swojego szczeniaczka - A ty, Pete, mógłbyś przestać? Jesteś moim przyjacielem ale także pracownikiem. Twoja kariera aktualnie wisi na włosku - Oznajmił stanowczo na co przez całą tą euforię uszko Brendona uderzyło go w szczękę lekko. Chłopiec oczywiście przeprosił po cichu. 

-Ryro, jaja sobie chyba ze mnie robisz. To omega, pamiętasz jak traktujemy omegi? Pamiętasz swojego ostatniego szczeniaka? - Wentz nalał sobie alkoholu odruchowo nalewając też Rossowi.

-Pamiętam, on się nie liczył. Chciał pieniędzy za samo spędzanie czasu. Był tylko... zapychaczem czasu. Beebo jest moją małą laleczką. Jest ważny - Odpowiedział na co małe łapki zacisnęły się wokół jego koszuli a drgający uszkami chłopiec odsunął się i spojrzał na mężczyznę. Był ważny? Liczył się? Urie podniósł się by stać na kolanach i pocałował szatyna w uszko na co ten nim drgnął a drugie ułożył na głowie. 

-Nie rozumiem cię Ross. Czasami naprawdę cię nie rozumiem. 

Parę godzin później zostali sami. Ryan o dziwo posprzątał to szkło, oczywiście po pięciominutowej kłótni z panią Heleną. A wygrał tylko i wyłącznie dlatego, że podniósł ją i zaniósł do jej sypialni. Zanim zdążyła wrócić, Ross przybiegł i posprzątał. W między czasie Brendon udał się do ostatnio odkrytego miejsca które było zdecydowanie jego ulubionym. Miał na sobie jedynie czarne bokserki i biały, za długi, spadający mu z jednego ramienia sweter. No i papciuszki. Stał w stajni usadowionej na saaaamym końcu gigantycznego ogródka i bawił się z karym ogierem któremu na imię było Diament przez mały, biały diamencik na jego pyszczku. Głaskał go po nim, koń wyjątkowo spokojnie się zachowywał. Po chwili dołączył do niego Ryan który pogłaskał swoją zabaweczkę po głowie. 

-Podoba ci się? Chcesz pojeździć? - Spytał powoli otwierając boks na co przerażony Brendon odsunął się kawałek. 

-Chce. Ale boje się - Przyznał. Ross pocałował go w czółko i sięgnął po siodło. Wyszli ze stajni

-Nie bój się, Diamencik to stary ogier, nie skrzywdzi cie - Obiecał narzucając na jego grzbiet siodło które ścisnął na brzuchu. Założył też uprząż którą trzymał a następnie zrobił koszyczek z rąk dla Brendona. Mimo wszystko to był duży koń i nie da rady go na niego wsadzić. Urie posłusznie położył stopę w papciu na dłoniach alfy, podbił się i usiadł na koniu łapiąc jego szyję odruchowo. 

-Omójbożesiedzenakoniu - Wymamrotał szybko i postresowany. Ryan zrobił krok a koń za nim. 

-Nie bój się, no już, sh. To tylko krótka wycieczka. - Ton alfy był wręcz uspokajający.

-Nie boję cię - Odpowiedział omega wygodnie leżąc, chociaż coś w siodle mu się wbijało w brzuch.

-Mówiłem do konia, skarbie





Wesołej nocy! Opowiadajcie co u was! Mnie na ten przykład dwuletnie dziecko dzisiaj ugryzło do krwi w palec, tuż pod paznokciem :')

You Don't Own Me | RydenWhere stories live. Discover now