Rozdział 12

5.2K 300 123
                                    

Zasady weszły już w życie następnego dnia a ich umiejscowienie z lodówki przeniosło się na wnętrze drzwi od garderoby. Nie na widoku dla obcych oczu, ale oni we dwóch codziennie będą na to zerkać. Z samego rana, gdy tylko o godzinie 6:00 Ryan uchylił powieki, obrócił się do śpiącej omegi którą ciasno przytulił i zaczął cmokać po buźce. Chłopiec od razu drgnął uszkiem a następnie uchylił powieki patrząc zaspanymi, wielkimi oczami na alfę.

- Dzień dobry. - Przywitał się szatyn z lokami stojącymi praktycznie na wszystkie strony co było całkiem urocze.

- Dobry. - Ziewnął chłopiec gdy zaczął wtulać się w jego szyję. Nie wiedział która była godzina, ale miał ochotę zabić za takie wczesne budzenie.

- Za półtory godziny jadę do pracy, chcę się pożegnać, maluchu. Może zjemy razem śniadanko, co ty na to? A później zdrzemniesz się dalej? - Na propozycję Urie trzepnął raz uszkami i ziewnął przeciągając się. Uszy Rossa były spokojnie ułożone na jego głowie, miał nad nimi doskonałą kontrolę więc nie wierciły się tak jak te chłopca.

- Zjemy... ale idę w piżamce. Nie chcę się ubierać, jest za wcześnie na życie. Pani Helena jest na dole? - Spytał i gdy dostał twierdzącą odpowiedź uśmiechnął się szeroko, wciąż ciut sennie i wstał przeciągając się. Zaraz poczuł ramiona wokół swojego torsu.

- Wiesz, maluszku, ze śniadaniem i szykowaniem się damy radę w pół godziny. A to nam daję godzinę na... - Zamiast dokończyć, zaczął wędrować do bladego bioderka które było okryte spodenkami od piżamy. Urie od razu otworzył szeroko oczy i wyplątał się lekko z uścisku.

- Na zabawy! Możemy w coś razem zagrać! Na pewno pokonam cię we wszystkie gry które masz, tatusiu! - Jego głos był podekscytowany a on sam uciekł szybko z sypialni. Ross westchnął i wyszedł za nim. Oboje rozsiedli się w jadalni gdzie pani Collins rozłożyła już pyszne tosty.

- Chłopcze, zjadłbyś serniczka? Sama piekłam! - Urie słysząc o deserze dostał od razu świecących oczu i pokiwał głową. Kawałek ciasta na talerzyku pojawił się na stole, ale według umowy z Ryanem, wpierw śniadanie. Jakoś w połowie, Ross położył na stole paczkę papierosów i Brendon był w stu procentach pewien, że to jego. Dlatego właśnie wziął paczkę i otworzył i... co?

- R... Tatusiu, czemu tu są tylko dwa? Było czternaście, jestem pewien. - Powiedział marszcząc brwi. Ryan podniósł brew ostrzegawczo, Brendon nie powinien podnosić głosu.

- Zasada siódma, palisz i pijesz tylko gdy ci pozwolę. Tyle możesz wypalić dzisiaj, na cały dzień. Resztę mam przy sobie więc nawet nie szukaj. - Urie spojrzał na niego urażony.

-Ale to tylko dwa! Jak mam przeżyć na dwóch przez cały dzień?! - Uniósł głos. Ryan odchrząknął i spojrzał na niego teraz już całkowicie poważnie.

-Czy ty mi pyskujesz?

-Nie...

-I kłamiesz? Dobrze. Zasłużyłeś na karę i to pierwszego dnia od ustalenia zasad, jesteś niegrzecznym szczeniakiem. - Powiedział i sięgnął do talerza z deserem. Chłopiec nie przeskrobał dużo, więc nie zasługiwał na żadną ciężką karę. Zwykłe odebranie deseru. Jedna z najlżejszych o jakich teraz mógł pomyśleć. Ale widząc jak omega prycha na niego i mruczy niezadowolona, odłożył resztkę tosta i skupił na nim uwagę. - Masz mi coś do powiedzenia?

-Nie. - Nie podobał mu się ton Uriego. I to jak chłopiec mu pyskuje, obraża się, mruczy pod nosem. Próbował grać Rossowi na nerwach?

-Dzisiaj o dziewiątej oczekuję cię wykąpanego, z umytymi ząbkami i w piżamce w łóżku. Pyskuj dalej a przypilnuje byś o ósmej już grzecznie spał. I pozwól mi powtórzyć, masz mi coś do powiedzenia? Lepiej, żeby twoja odpowiedź była inna niż poprzednio.

-Przepraszam tatusiu...

-O to mi właśnie chodziło. Zjadłeś? - Urie kiwnął głową a Ryan wstał od stołu widząc jak chłopiec za nim podąża. Niech focha dalej, to zobaczy jak zły może być biznesmen. - Idziemy pod prysznic. Potem możesz robić co chcesz, ja się będę szykował do pracy.

~~*~~

4PM

16:00

~~*~~

Po wyjściu Ryana Brendon udał się ponownie spać co nie wyszło tak jak chciał bo przed dziewiątą był już na nogach. Znudzony, nie mając co robić udał się z powrotem do pokoju gier. Znudził się ponownie koło drugiej i nie mając co robić, zaczął zwiedzać mieszkanie. I jako tak po godzinie znalazł prywatną siłownię na co uśmiechnął się szeroko.

Gdy o czwartej Ryan wrócił do domu, pierwszy raz nie zastała go cisza. Słyszał, dość cicho ale słyszał, muzykę. Uniósł brew patrząc na krzątającą się po salonie gosposie.

-Gdzie jest młody? - Spytał a kobieta nie zareagowała. Podszedł do niej i stuknął staruszkę w ramię. Collins wyjęła z ucha zatyczkę.

-Proszę? Wrócił pan z pracy?

-Um tak i przepraszam ale skąd ta muzyka? Gdzie jest Brendon? - Rozejrzał się i zorientował się iż muzyka dochodzi z jego pomieszczeń. W tamtym kierunku było jego biuro, wyjście na ogród oraz siłownia.

-Oh ta muzyka to właśnie on. Może od godziny siedzi na Pana siłowni i słucha muzyki. Chłopiec ma piękny głos ale to zdecydowanie... nie moja muzyka. - Cóż, mógł się domyśleć, że pieprzony Anti-Flag to nie muzyka kobieciny. To jego muzyka. Z jego playlisty. Brendon dobrał się do jego Spotify? Im bliżej pomieszczenia był, tym bardziej słyszał głos swojego chłopca w rytm muzyki.

-Broken bones and broken glass, Broken hearts and broken heads. Livin' the life. Close my eyes try to make it last, Outrun the wretched memories of my past! - Usłyszał wręcz krzyk i otworzył drzwi. Postanowił mu nie przeszkadzać, jedynie z uśmiechem przyglądał się jak jego chłopiec ubrany jedynie w czarną bluzkę na krótki rękaw i krótkie jeansy udaje, że ma gitarę powietrzną. Piosenka skończyła się gdy ten był plecami do alfy. Następna poleciała ukochana piosenka Ryana więc słysząc zadowolony pisk Uriego, jego serce zatrzepotało odrobinę szybciej. Huh, lubili tą samą muzykę.

-I am a man at war. And I am fighting for. All of the broken people, All of the people thrown overboard. They always tried to shame us. But they don't speak the language! - Zaśpiewał w idealnej tonacji i odrobinę podskakując do muzyki. - No we're not nameless, we're not faceless! We were born for greatness! - Tym razem już się wydarł i gdy się obrócił... zamarł. Ryan zaśmiał się odrobinę i rzucił marynarkę wraz z torbą na bok.

-Oh, it's time that you know! No we're not nameless, we're not faceless! We were born for greatness! - Zaśpiewał wraz z nim. Twarz Brendona od razu nabrała uśmiechu i oboje zaczęli wydzierać się wspólnie do piosenek. To jedno z najlepszych popołudni jakie do tej pory spędzili.







A/N

Jeśli kogoś interesuje czy coś, to piosenki:

Anti-Flag „Broken Bones"

Papa Roach „Born For Greatness"

You Don't Own Me | RydenWhere stories live. Discover now