Rozdział 24

3.1K 209 23
                                    

                    


Ryan nigdy nie sądził, że tak to się skończy. Całe swoje życie uważał, że nie potrzebuje własnej omegi. No bo po co? Małe stworzenie które tylko zatrzymałoby rozwój osobisty oraz rozwój jego kariery. Poza tym, gdy pieprzył kogo tylko chciał... więcej do szczęścia mu nie było potrzeba. Wiedział, że jego kula u nogi znajdzie się, gdy będzie chciał potomstwo... ale gdyby wiedział jak bardzo się mylił...

Nigdy nie przewidział faktu, iż w jego życiu może pojawić się malutka, młoda omega, o pięknych kruczoczarnych włoskach i ślicznych, wielkich, oraz przez większość czasu przerażonych oczkach. Omega ta z początku okropnie się go bała ale z czasem... wytworzyli więź. Czy widział go w roli matki swoich szczeniaków? Tak. Planował to niedługo zrobić, był na tyle duży, że mógłby już urodzić. A taki słodziak jak on, na pewno chciałby się bawić z dziećmi...

Jeszcze gdyby tylko nie był tak nieposłuszny...

Zamykając go w piwnicy, nie sądził, że popełnia taki błąd. Że zapłakany maluch z natłoku emocji zemdleje... a policja wezwana przez jego ojca, wyważy drzwi. Że znajdą biedną, malutką omegę zamkniętą w ciemnym i ciasnym pomieszczeniu... bez wody i jedzenia... nie słuchali, gdy mówił, że to tylko na chwilę. Że to tymczasowe!

Zamykając go w kajdanki, nikt nie raczył się mu wyjaśnić, czasy się zmieniały... omegi stawały się wolnymi jednostkami. Każdego handlarza tropiono, a każdą omegę uwalniano. Władze chodziły od drzwi do drzwi nadając omegom głosu, uwalniając je od tyranów alf. Pytano czy omega pragnie zostać z partnerem i zadziwiająco... większość płakała błagając o pomoc. Wiele alf trafiało do aresztu.

Jednakże Brendona nie spytano, nieprzytomnego dzieciaka zawieźli do szpitala, a Ross trafił do aresztu śledczego czekając na rozprawę. Modlił się by jego malutka omega się zgłosiła, powiedziała, że to nie tak! Że go kocha! Ale z rozkazu ojca... niepoczytalność. Nadali dzieciakowi niepoczytalność, nie zgodzili się wysłuchać go mimo iż krzyczał, płakał i błagał by zostawili jego alfę w spokoju...

To wszystko odbijało się po głowie Rossa zupełnie jakby było to parę dni temu... jakby jeszcze wczoraj patrzył w te piękne, brązowe oczka które uśmiechnięte, ganiały za różowym kłębkiem... patrzył na bajki czy... po prostu. Chodził za swoją alfą... ledwo go oznaczył... był ciekaw, jak się trzyma jego szczeniaczek...

~~*~~

Ale od tamtego czasu nie minęło parę dni, minęły dwa lata. Dwa lata odkąd posądzono go o handel, znęcanie się i wykorzystywanie malutkiej omegi... nikt nie rozumiał... ale może się mylił? Może faktycznie... był tyranem? Przecież gdyby nie był... Bibi by go odwiedził... a zamiast tego, był samotny. W więzieniu gdzie oczywiście nie znał nikogo. Zmienił się przez ten czas, loki zniknęły, jego włosy były krótkie i w miarę proste. Pojawiły się za to mięśnie, bo żeby przeżyć, musiał się bronić.

Z każdym dniem jednak z dala od swojej omegi... czuł się coraz gorzej. Od zawsze słyszał, że rozdzielone pary po czasie umierały z tęsknoty... nie sądził, że trwa to aż dwa lata...

Tego dnia, było wyjątkowo źle. Alfa już po samym śniadaniu trafił do pomieszczenia lekarskiego gdzie leżał na kozetce z kroplówką w żyle. Był słaby. Lekarze nie dawali mu za dużo. Wiele alf było "wykupowanych" z więzienia przez swoje omegi które również czuły jakby umierały... cóż za ironia, najpierw kupione, teraz kupowały swoich tyranów...

Każdej chwili swojego cierpienia, zastanawiał się... czy Brendon czuje to samo? Czy jego mały aniołek... też cierpi? Czy jeśli samemu umrze... czy on... t-też?

- Panie Ross, proszę za mną – Zawołał jeden ze straży co zdziwiło mężczyznę. Zazwyczaj wołali go po bójkach lub w sprawie niezgodności w papierach... czyżby coś się stało? Tuż po odłączeniu kroplówki, słabo i powolnie skierował się za wysokim, jasnowłosym mężczyzną.

Szli przez długi korytarz, odgłosy więźniów powoli cichnęły... nigdy nie był w tej części placówki. Zazwyczaj to władze przychodziły do nich na strzeżony teren. Widząc jakieś wielkie, mahoniowe drzwi, nie był zdziwiony, że właśnie tam został wprowadzony.

- Witam, panie Ross. Proszę się przebrać, pana rzeczy znajdują się w pojemniku na fotelu – Wyjaśnił Rosewell, Ryan znał się już z nim odrobinę mimo iż nigdy nie był w jego biurze. Pamiętał jak pierwszego dnia został pobity przez współwięźniów. To on mu pomógł.

-Huh? Nie rozumiem... dlaczego mi to oddajecie? - Spytał ale bezzwłocznie zaczął przebierać się z tego okropnego, pomarańczowego kombinezonu. Od dziś nie założy na siebie nic pomarańczowego!

- Wczoraj wpłynęły pieniądze, niestety formalności trwały do dziś. Jest pan wolnym człowiekiem, ktoś wpłacił za pana kaucję. - Ross o mało się nie popłakał...

Chcąc wyjść z tego piekła, ubrał się cholernie szybko i bez zawahania o mało nie wybiegł z sali chowając wszystko do kieszeni. Strażnik wyprowadził go na zewnątrz, gdzie ktoś czekał... mężczyzna, bardzo niskiego wzrostu. Mimo tego, był on w miarę umięśniony. Jego szczęka wyraźnie i twardo odznaczała się od szyi, a włosy postawione były na żel. Ciemne okulary zasłaniały jego oczy a usta... te piękne, duże usta... a ten zapach... ten cudowny zapach...

You Don't Own Me | RydenHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin