《10》

227 28 9
                                    



Obudził mnie piejący kogut sąsiadki, która mieszkała kilka domów ode mnie. Przeciągnąłem się i wbiłem wzrok w ścianę. Próbowałem poukładać sobie w głowie wszystko, co wydarzyło się wczoraj. Było cudownie do czasu, kiedy stała się oziębła. Nie chciałem wcale iść, ale też nie miałem chęci narzucać swojego towarzystwa, bo go nie chciała. Wyskoczyłem z łóżka, kiedy usłyszałem dźwięk dzwonka. Byłem pewien, że to Calum dzwoni w sprawie urodzin Michaela.

– Ashton wpadł na świetny pomysł. Pamiętasz, jak Michael mówił, że jego marzeniem jest pojeździć na łyżwach? – uniosłem wysoko brwi, nie przypominałem sobie takiej sytuacji.– Tanie rozwiązanie, a się ucieszy – powiedział ciszej. Parsknąłem śmiechem.

– Nie bądź bezczelny. Michael nigdy nie wspomniał o żadnym lodowisku – powiedziałem pewnie.

– Myślałem, że to łykniesz – mruknął do słuchawki, widocznie nie był zachwycony tym, że nie dałem się zbajerować.

– Nie lepiej iść po prostu na kręgle? Wiesz, że Clifford je uwielbia – dodałem.

– Co roku chodzimy z nim na kręgle – prychnął.

– Zawsze się tak samo cieszy.

– By nie sprawić nam przykrości – zachichotał.

– Ja bym się cieszył z kręgli – dodałem i nacisnąłem czerwoną słuchawkę, przerywając połączenie.

Umyłem zęby. Przebrałem się w sportowe ubranie i chwyciłem butelkę wody. Pobiegłem do pobliskiego lasu, aby rozładować swoją złość i oczyścić myśli.

Stąpałem po mokrym asfalcie, a gdzieniegdzie były kałuże po nocnej murzy. Skutecznie je omijałem i modliłem się, żeby żaden nadjeżdżający samochód przypadkowo mnie nie ochlapał. Po dwudziestu minutach dobiegłem do świeżo pomalowanego mostku nad wąską rzeczką, gdzie przystanąłem. Opróżniłem całą butelkę i wrzuciłem do płynącej wody. Gdyby była tutaj Liz pewnie zmusiłaby mnie do refleksji, ponieważ zanieczyszczam środowisko. Nie obchodziło mnie w tej chwili. Oparłem się na przedramionach i schyliłem głowę, głośno dysząc. Wziąłem kilka głębokich wdechów i postanowiłem już wracać.

Wszedłem do domu, a rodzicielka ubrana w fartuch, wyszła z kuchni.

– Jak już jesteś, to idź do sklepu – jęknąłem, ale wziąłem pieniążki i listę przygotowaną przez nią. – Nie marudź – potargała moje włosy, a mi jeszcze bardziej odechciało się iść.

– Jeszcze raz tak zrobisz, a nie pójdę, mamo – zaśmiała się i machnęła na mnie rękę, żebym już szedł.

Sięgnąłem po leżący telefon, który zostawiłem na szafce w przedpokoju przypięty do ładowarki i wyciągnąłem słuchawki z kieszeni cienkiej, czarnej kurtki. Bez tego bym nie poszedł. Lubiłem biegać w ciszy, słuchając natury, ale spacer po mieście nie byłby dobrym pomysłem bez muzyki.


Idąc do kas, zauważyłem znaną mi dziewczynę. W pewnej chwili chciałem do niej podejść, zapominając o tym wszystkim, co nie dawno mi powiedziała. Nie ukrywam, przykro mi było. Gdy mówiła, czułem wielką gulę w gardle, a jej oczy świdrowały moje. To potęgowało słowa brunetki.

Dotarłem do kas i zapłaciłem za zakupy. Zniknęła z mojej pola widzenia, za co byłem wdzięczny, bo nie mam szans na zrobienie czegoś głupiego. Nie trwało to długo, ponieważ tuż przede mnie szła, rozmawiając przez telefon i cofała się. Pech chciał, że odwróciła się dosłownie przede i weszła we mnie. Złapałem ją i gdyby nie to, runęłaby z hukiem na grafitową ziemię.

– Uważaj jak chodzisz – warknęła.

– Tym razem to ty we mnie weszłaś – odparłem rozbawiony, ale kiedy zobaczyłem ból przeszywający jej twarz, spoważniałem. Uderzyła głową w mój podbródek. – Chodź - wziąłem jej zakupy i podszedłem do metalowej lady. Odłożyłem je.

– Co się śmiejesz? – mruknęła oschle, podążając za mną i trzymając rękę przy czole.

– Nie uważasz, że to zabawne?

– Zabawne jest to, że tutaj cierpię? – syknęła.

Oblizałem usta i spojrzałem na nią. Zażenowana mina, błyszczące oczy, skrępowany wzrok, dokładnie tak wyglądała jej twarz. Mieszanka wszystkich uczuć, dlatego zawsze trudno mi ją rozgryźć. Głośno westchnąłem, co nie umknęło uwadze ciemnookiej. Mruknęła coś pod nosem.

– Pokaż – rozłożyłem ręce, gestykulując, żeby podeszła do mnie bliżej. Przysunęła się. Zdjąłem jej dłoń ze skroni. Niestety nic nie widziałem, tylko zaczerwieniony ślad. Słyszałem jak dziewczyna głośno oddycha, zerknąłem na nią i uśmiechnąłem się nieśmiało. Nie odpowiedziała mi tym samym, tylko przewróciła oczami. Zbeształem się w myślach.

– Warto przyłożyć do tego lód – wypaliłem. – Mam mrożone owoce – dodałem, przypominając sobie i zacząłem ich szukać. Wyciągnąłem małą paczuszkę z siatki. Przełożyłam do miejsca, gdzie się trzymała, tak mi się przynajmniej wydawało.

– Trochę wyżej, daj mi to – powiedziała i sama trzymała teraz chłodne opakowanie w rękach. Przygryzała nerwowo wargę.

– Aż tak cię uderzyłem – nie potrzebowałem odpowiedzi. Widziałem to w oczach brunetki. 

Stała wpatrzona pusto we mnie. Przestraszyłem się, kiedy ugięła nogę i pochyliła się w bok. Złapałem ją za ramię, bojąc się, że zaraz upadnie. 

– Nic mi nie jest – odparła i odsunęła się. Nie chciałem się szarpać, puściłem ją, ale dokładnie obserwowałem. – Możesz już iść – powiedziała bardziej w mój tors.

– Powtórzysz? Twarz mam wyżej – kpiłem z jej wzrostu. 

– Idź już – fuknęła. Zadarła głowę do góry i patrzyła na mnie pustym wzrokiem.

Wyciągnąłem z reklamówki butelką pełną napoju arbuzowego, otworzyłem ją i odruchowo sprawdziłem, co pisze pod kapslem. Prychnąłem. Podszedłem do niej i podniosłem jej rękę. Położyłem na wewnętrznej stronie dłoni kawałek metalu i zacisnąłem ją w pięść. 

– Teraz masz po co ją ściskać. Idę, jak chciałaś królewno – odpowiedziałem równie chamsko jak ona.

Otworzyła zszokowana buzię. Sam byłem zdziwiony swoim zachowaniem, ale może wreszcie zrozumiała, że o jej towarzystwo błagać nie będę. Zostawiłem brunetkę samą przy ladzie. Nie odwróciłem się i byłem z siebie dumny. 

kapsel: jesteście sobie przeznaczeni



Cieszycie się, że Luke wreszcie skorzystał z taktyki tajemniczej brunetki?

Napiszcie, co sądzicie o dłuższych rozdziałach, bo mam mieszane uczucia. Jak widzicie jakieś błędy to śmiało piszcie. Lecę pisać kolejny.

marta

bottle cap // luke hemmingsWhere stories live. Discover now