《 23 》

128 24 0
                                    


Leżałem, bujając się na hamaku w ogródku. Próbowałem wszystko posortować w mojej głowie, co działo się ostatniego wieczoru, ale do tej pory trudno było mi w to uwierzyć. Schowałem dłoń w głębokiej kieszeni czarnych rurek. Poczułem w rękach papierek. Wciąż tam jest. Nie chciałem go zgubić.

– Luke! – usłyszałem wołanie mamy z drugiego końca podwórka. 

– Zaraz – mruknąłem pod nosem i ostrożnie wstałem, aby nie spać z hamaka. Jeszcze tylko brakowałoby spotkania trawnika z moją twarzą. Włożyłem klapki i podreptałem do grządek.

– Coś się stało? – spytała, zakładając dłonie zakryte rękawicami ogrodowymi na biodrach. Uśmiechnęła się podejrzliwie.

– Nie. Satysfakcjonuje cię ta odpowiedzieć czy na coś czekasz? – wypaliłem.

– Dziwny dzisiaj jesteś – skomentowała.

– Wydaje ci się – na moje usta wtargnął mały uśmiech. Poczułem miłe ciepło na policzkach.

– Promieniejesz – powiedziała. – I rumienisz się – dodała.

– Mamo – wyrzuciłem z ust, odchylając głowę do tyłu i zatrzymując wzrok na błękitnym, bezchmurnym niebu, aby na nią nie patrzeć.

– Możesz mi o wszystkim powiedzieć – wyrecytowała znaną mi regułkę od wielu lat. Odkąd pamiętam napominała o tym. Miała rację, bo zawsze mnie rozumie, ale nie byłem pewny, czy chcę akurat o tym z nią rozmawiać. 

– Nic takiego – wymamrotałem speszony do granic.

– W porządku – odetchnąłem. Podlej pomidory, chyba że te co masz na policzkach ci wystarczą na spaghetti.


– Ashton, mam sprawę – powiedziałem cicho do telefonu, gdyż siedziałem w salonie, a nie chciałem, żeby moja rodzicielka cokolwiek usłyszała. Już zaczęła mnie męczyć, a nie chciałem, żeby naciskała bardziej.

– O co chodzi?

– To się działo szybko. Nie mam pojęcia – palnąłem, co przyszło mi na ślinę. Nie zastanawiałem się nad dobranymi słowami.

– Mógłbyś zacząć mówić po ludzku? Trudno cię zrozumieć – usłyszałem ze słuchawki.

– Dostałem od niej numer – wypaliłem.

– Stary, trzeba było tak od razu. Już jadę do ciebie – powiedział, rozłączając się.

Puściłem blondyna pierwszego do pokoju i zamknąłem za nami kasztanowe drzwi. Rozgościł się. Rzucił się na moje łóżko, wcześniej zdejmując buty. Przynajmniej tyle.

– Mam rozumieć, że dała ci tak po prostu swój numer? – odezwał się. Leżał na brzuchu, podpierając się na zgiętych rękach z uniesioną głową.

– W sumie to tak – odparłem. Schowałem ręce w kieszenie opinających spodni.

– Kumplu, jesteście na dobrej drodze – wyszczerzył się i zachichotał na koniec.

– W sumie...

– W sumie, w sumie, w sumie... Znasz  więcej słów? – spytał kąśliwie.

– Weź się odwal, mogłem zadzwonić do Caluma – stwierdziłem.

– Najgorsze to powiedzieć przyjacielowi, że wolałbyś, żeby drugi przyszedł. A ja jeszcze tak szybko przyjechałem – wyrzucił.

– Wybacz, chłopcze próbujący wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia – wywróciłem oczami, mówiąc.

– Kretynie, nie muszę nic wzbudzać. Już je masz. Lepiej opowiedz mi, jak do tego doszło?

– Powiedziałem, że wygląda dobrze – kiwnął głową. – Później jakoś samo poszło – uśmiechnąłem się pod nosem.

– Masz ją w garści – posłał mi łobuzerski uśmiech.

– Jesteś idiotą, Irwin – prychnąłem.

– Lepiej powiedz mi, czy twoja mama upiekła babeczki, bo na myśl o ostatnich... – zamyślił się. –  Po to tylko tutaj przyszedłem – zaśmiał się.

Cały dzień spędziłem ze znajomymi. Rodzice Michaela zrobili spóźnionego grilla na urodziny swojego syna. Tydzień po jego urodzinach, ponieważ nie mieli czasu, ponieważ ciężko pracują. Kończyłem karkówkę, dzień już się kończył, dlatego postanowiłem napisać do Nory.

Do Noreen:

Spokojnej nocy, złośnico

właśnie o tym mówiłam, rozdziały raczej nie będą pojawiać się regularnie, tylko jak będę miała czas

marta

bottle cap // luke hemmingsWhere stories live. Discover now