3. Selekcja

22.4K 1.5K 56
                                    

Eileen:

Miałam wrażenie, że każda minuta ciągnęła się w nieskończoność. Słońce zniżało się na horyzoncie, a frywolny wiatr który rozwiewał moje włosy uspokoił się, przygasł. Wokół nas panowała zupełna cisza, przerywana tylko cichym łkaniem niektórych kobiet. Miałam wrażenie,że cały świat zastygł, zatrzymał się w tej jednej chwili.

Jednak czas wciąż płynął.

Nieubłaganie odliczał każdą sekundę, jaka nam pozostała, a z każdą kolejną byłyśmy coraz bliżej śmierci bądź też niewoli.

Nie wiedziałam czego oczekiwać, to nie był świat, w którym można było zgadywać, tu losem rządził przypadek. Czy bałam się śmierci? Byłabym głupia, gdybym się jej nie lękała, ale równie mocno lękałam się życia.

Byłam świadoma tego, jaki los mnie czeka, jeśli uda mi się przejść żniwa. Trafiłabym do domu publicznego, nie potrafiłabym tak żyć. Nie wyobrażałam sobie tak dotrwać do końca swoich dni. Nie chciałam, by moja przyszłość tak wyglądała.

Z drugiej strony służenie zmiennym też nie było dobrym wyjściem. Szanse na znalezienie dobrej rodziny były niewielkie, dużo bardziej prawdopodobnym było to, że trafię do kolejnego piekła.

Bo w tym świecie ludzkie życie było niewiele warte, tyle co nic.

Za zamkniętymi drzwiami wilkołaki katowały służbę. Często gdy przechadzałam się bogatszą dzielnicą Lenerdel do moich uszu dobiegały stłamszone krzyki. Udawałam, że ich nie słyszę, tak jak wszyscy inni, jednak ten dźwięk był przerażający. Nie dało się przejść wokół niego obojętnie. Za każdym razem czułam się brudna i winna. Bo nie pomogłam, bo nie sprzeciwiłam się.

Jednak nie mogłam tego zrobić.

W moim świecie bezpieczniej było nie wychylać się, ignorować zło.

To była recepta na wydłużenie swojego życia.

Milczenie.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk dochodzący z mojego brzucha. Nieprzyjemne bulgotanie uświadomiło mi, jak wiele czasu tam spędziłam. Byłam głodna i przemarznięta, a na dworze panowała już całkowita ciemność rozświetlona gdzieniegdzie pochodniami i ulicznymi latarniami.

Chcąc się ogrzać i rozruszać nogi, w których zaczynałam odczuwać nieprzyjemne drżenie. Powoli wstałam z zimnej podłogi i zaczęłam chodzić tam i z powrotem po ciasnej klatce.

Po chwili spacerowania, przystanęłam przy drugim końcu swojego więzienia i przesunęłam wzrokiem po otoczeniu. W niedalekiej odległości od nas stał rozstawiony duży biały namiot, zaś obok niego stał podobny, mniejszy. Przez chwilę zastanawiałam się, co tam się dzieje, jednak nie musiałam długo czekać na odpowiedź, gdy na horyzoncie zobaczyłam tłumy zmiennych zmierzających do większego namiotu. Nie trudno było się domyślić gdzie idą, zapewne to tam była przeprowadzana licytacja. Przesunęłam swoje spojrzenie na mniejszy namiot i już wiedziałam co się tam dzieje.

Tam przypieczętowywano setki losów.

Tam odbywała się selekcja.

Gdy wytężyłam wzrok, dostrzegłam, że na drugim końcu placu znajdowały się inne klatki przepełnione najróżniejszymi dziewczętami. Niektóre były czarnoskóre, inne z nieskazitelnie jasną, wręcz białą cerą. Były tam blondynki, brunetki, każda inna, a jedyne, co je łączyło to oczy-we wszystkich czaił się strach i niepewność.

Plac powoli pustoszał, a księżyc już na dobre zagościł na nieboskłonie. Kalai spała spokojnie na kolanach Lottie, która z niepokojem przyglądała się otoczeniu.

Kątem oka widziałam, jak co chwilę nerwowo zerkała na pogrążoną we śnie przyjaciółkę, a ja doskonale wiedziałam co czuje. Bała się, że ją straci. Tak jak ja straciłam swoją kochaną Lianę.

Jednak nie chciałam o tym myśleć, nie teraz. Nie mogłam sobie pozwolić na łzy. Szybko, potrząsnęłam głową i odgoniłam nieprzyjemne wspomnienia, a moją uwagę przykuł nagły szczęk zamka, a następnie zgrzyt otwieranych drzwi.

— Ruszać się, wstawać!

Ze strachem uniosłam wzrok i ujrzałam strażnika, który wdarł się do klatki i zaczął szarpać jedną z dziewczyn, zmuszając ją do wstania. Gdy dziewczyna podniosła się, złapał ją za nadgarstki i zacisnął na nich ciężkie kajdany z długim łańcuchem. Niedługo później takie same zamknęły się także i na moich nadgarstkach.

Tak zostałyśmy wyprowadzone z klatek, skute, powoli sunące się jedna za drugą.

Zmienny prowadził nas w stronę pierwszej części namiotu. Widząc, do czego się zbliżamy, nerwowo przełknęłam ślinę.

Plac powoli wypełniał się niewolnicami. Wszystkie w pewnym sensie byłyśmy podobne: skute, brudne, zmęczone, a nasze oczy wydawały się puste, jakby wyprane z emocji. Tylko od czasu do czasu przez jedną z twarzy przechodził grymas bólu, gdy jedna ze współtowarzyszek potykała się i mimowolnie ciągnęła za łańcuch, który zaciskając się, tworzył bolesne ślady na rękach pozostałych.

Arkana wilczych rodówWhere stories live. Discover now