11. Konflikty i zasady nie idą w parze

21.7K 1.3K 60
                                    

Eileen:


Reszta podróży minęła nam w milczeniu, bałam się odezwać, a ciemność, która wciąż mnie otaczała, tylko potęgowała to uczucie. Byłam zmęczona całą tą sytuacją i świadomością, że znajdowałam się w jednym powozie z mordercą, który był sprawcą całego zła, jakie opanowało świat.

Nie mogłam znieść myśli, że ten potwór na moich oczach kazał wymordować tylu ludzi, były to osoby, które znałam, a nawet lubiłam, z resztą przecież to były żywe istnienia, czy ludzkie życie naprawdę nic nie znaczyło?

W głowie miałam mętlik, znalazłam się w sytuacji bez wyjścia, a przynajmniej żadne nie wydawało się na tyle sensowne, by z niego skorzystać. Bałam się uciec, ale jednocześnie nie chciałam znaleźć się w niewoli alfy. Byłam w pełni świadoma, że wilczy władca nie pozwoli mi ot tak odejść, bo jeśli naprawdę związała nas nić przeznaczenia, to moje życie było zagrożone jak nigdy wcześniej.

Mimowolnie cicho westchnęłam, po czym przymknęłam zasłonięte miękkim materiałem oczy, zastanawiając się, ile jeszcze zła pojawi się w moim życiu. Najpierw straciłam matkę, później ojca i braci, a teraz ponownie miałam stracić samą siebie.

Nie byłam na to gotowa i niczym nie zasłużyłam na taki los.

Pozostawało mi mieć nadzieję, że kiedyś ponownie ujrzę najbliższych.

***

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, gdy powóz gwałtownie się zatrzymał, a ja wyrwana z głębokiego snu uniosłam zaniepokojona głowę:

— Dlaczego stajemy? — zapytałam, wciąż wyczuwając obecność Charlesa, który pewnie nawet o tym nie wiedząc, roztaczał wokół siebie dziwną aurę.

Czułam się wręcz stłamszona jego obecnością i mimo że nie miałam okazji go ujrzeć, wyobrażałam go sobie, jako wysokiego postawnego mężczyznę o zimnych oczach i poważnym wyrazie twarzy:

— Dojechaliśmy, zaraz ktoś przyjdzie się tobą zająć. Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy — odparł lodowatym tonem, po czym dodał — Żegnaj Eileen, miło było cię poznać — po tych słowach usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a powóz drgnął, gdy Marshall go opuścił, pozostawiając mnie samą.

***

Była już ciemna noc, gdy dotarłam do pałacu alfy, jak tylko na niego spojrzałam, poczułam dreszcze i mimowolnie przystanęłam. W tamtej chwili byłam wdzięczna, że jedwabna opaska zniknęła z mojej twarzy, bo widok rozpościerający się przede mną zapierał dech w piersi.

Zamek Charlesa Marshalla był ogromny, a jego grube, kamienne mury wyglądały, jakby od wieków stanowiły jedność ze wzgórzem, na którym je wzniesiono. Przyglądałam się im urzeczona, zastanawiając się, jak wiele tajemnic skrywają i jak wiele krwi przelano w obronie tej twierdzy,.

Mimowolnie chciałam dotknąć ściany murów, jednak nie było mi to dane, gdyż strażnik przydzielony mi przez alfę wepchnął mnie do wnętrza zamku. Mój towarzysz, który przedstawił mi się jako Joseph, był niskim starszym mężczyzną, o nieśmiałym uśmiechu i ciepłym spojrzeniu. To on miał mnie zaprowadzić do części budynku gdzie znajdowały się pozostałe niewolnice, choć dla mnie było to tylko kolejne więzienie.

Szliśmy bardzo szybko, a ja rozglądałam się dookoła, chcąc zobaczyć jak najwięcej, na wypadek, gdyby nadarzyła mi się okazja do ucieczki. Wewnątrz pałacu ściany były pokryte pięknymi kolorowymi malunkami utworzonymi zapewne dzięki roślinnym barwnikom. Drogę oświetlały nam pochodnie, umocowane na ścianach, zaś posadzka, po której niepewnie stąpałam, była ułożona z ogromnych, gładkich kamieni ułożonych równo jeden przy drugim.

Arkana wilczych rodówWhere stories live. Discover now