5. Nicość mnie woła

21.6K 1.5K 25
                                    

Eileen:

Nie wiedziałam, ile czasu minęło od licytacji. Byłam sama, zamknięta, nie widziałam ani nieba, ani słońca. Jego ciepłe promienie już nie ogrzewały mojej skóry, a cichy szum wiatru nie pieścił mych uszu.

Jedyne, co słyszałam, to dźwięk kopyt uderzających o podłoże. Od czasu do czasu stawaliśmy, ale nie wiedziałam gdzie i po co ani jaką porę dnia mamy.

Ostatnim moim wspomnieniem było wyjście z namiotu. To wtedy, to tam wtrącono mnie do kolejnego więzienia. Kolejny raz potraktowano mnie jak zwierzę, mimo że to nie ja byłam bestią. To nie ja byłam zagrożeniem.

Prawdziwe niebezpieczeństwo codziennie przechadzało się ulicami naszych miast.

Prawdziwa groza władała nami, nie pozwalając nam godnie i w spokoju żyć.

Moje nowe miejsce odosobnienia było całe zrobione z drewnianych desek, zbitych jedna przy drugiej. Do środka nie docierało żadne światło, byłam sama w zupełnej ciemności.

Siedziałam w rogu, skulona i rękami dotykałam podłoża. Przesuwając dłońmi po podłodze czułam, że jest na niej trochę siana, lecz nie wiedziałam po co. Dalej było tu twardo i przeraźliwie zimno.

Najbardziej brakowało mi światła i kolorów. Miałam wrażenie, że nagle cały świat stał się nicością.

Nie było w nim nic poza mną.

Ni dnia, ni nocy.

Mimo braku słonecznego blasku, nawet pogrążona w mroku drewnianej twierdzy, instynktownie wyczuwałam, kiedy zbliżała się noc. Po zmroku pędzące konie zwalniały i robiło się chłodnej. Mimowolnie drżałam pod wpływem tak niskiej temperatury, która wysysała ze mnie siły życiowe.

Gdy byłam tam uwięziona, czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Czułam, jakbym spędziła w zamknięciu wiele lat. Jedyne co mogłam zrobić to siedzieć i myśleć: o ojcu, o braciach, o tym, co już straciłam, a co dopiero stracę.

Ta ciemność sprawiała, że pierwszy raz w życiu czułam się tak odosobniona i przerażona. Strach który mnie ogarniał sprawiał, że balansowałam na krawędzi, miałam wrażenie, że tracę zmysły. Za każdym razem, gdy konie zatrzymywały się, odczuwałam przeraźliwy lęk. Bałam się, że moje życie zaraz się zakończy.

Ręce mi drżały, a serce z niepokojem trzepotało w piersi. Coraz ciężej mi się oddychało, a powieki mimowolnie opadały mi ze zmęczenia. Jednak nie zasypiałam i nie traciłam czujności. Nie byłam w stanie pozwolić sobie na choćby chwilę snu.

Obawiałam się, że się nie obudzę bądź przeniosę w inne miejsce. Paraliżowała mnie myśl, że gdy zamknę oczy i ponownie je otworzę, znajdę się w lesie, zmuszona do ucieczki z góry skazanej na niepowodzenie.

Nie rozumiałam co się ze mną dzieje, otaczająca mnie ciemność odbierała mi zdolność myślenia.

Pragnęłam wrócić do Lenerdel. Tak bardzo chciałam znowu wrócić do swojego stojącego na skraju gęstego lasu domu, obudzić się pomiędzy Samuelem i Sante. Chciałam znów czekać na ojca wracającego z pracy, by ugotować mu wieczerzę.

Wiedziałam jednak, że te wspomnienia to już przeszłość, te chwile miały już nigdy więcej nie wrócić.

Bałam się, że zapomnę twarzy bliskich, że czas zatrze ich oblicza w moim umyśle. Kim będę, jeśli zapomnę, skąd pochodzę? Kto mnie wychował? Czy można zapomnieć o swoich ukochanych?

Czy oni o mnie zapomną?

Czy dowiedzą się, jeśli zginę?

Brak wiedzy o moim dalszym losie odbierał mi resztki rozsądku. Wycieńczona zaczęłam wyczekiwać śmierci. Pragnęłam, by przyszła szybko i bezboleśnie- w tamtej chwili tylko ona mogła mnie uwolnić.

Gardło miałam wysuszone, a żołądek boleśnie ściśnięty. Od dawna nie jadłam, a w klatce był tylko mały, gliniany dzban z wodą. Jednak i on nie posłużył mi zbyt długo, gdy na jednym z wybojów przewrócił się, wylewając resztki życiodajnej cieczy na podłoże.

Od dawna nikt nie sprawdzał, co się ze mną dzieje. Nikt nie przynosił mi jadła ani wody, miałam wrażenie, że wszyscy o mnie zapomnieli.

Po pewnym czasie zaczęłam czuć, jakbym zanurzała się w głębokiej wodzie, ciemnego jeziora. Dźwięki zaczęły przychodzić do mnie coraz bardziej zniekształcone, a powieki opadały. Aż w końcu nie miałam siły z tym walczyć i zatopiłam się w tym uczuciu.

Mój oddech stał się coraz płytszy, a serce gwałtownie przyśpieszyło. Adrenalina niebezpiecznie buzowała we mnie, napędzając do działania, a rozum podpowiadał, abym walczyła i krzyczała.
Cokolwiek, byleby przeżyć. Ciało było jednak zbyt słabe, a ja powoli tonęłam. Oddychanie stawało się coraz większym wyzwaniem, aż w końcu moje powieki zamknęły się, a ja odpłynęłam w nicość.

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, nim ponownie poczułam, jak powóz się zatrzymuje. Leżałam na zimnych deskach, a moja klatka piersiowa nieznacznie unosiła się w górę, by w końcu opaść po raz ostatni.

Iskra życia, która tliła się we mnie, powoli opuszczała moje ciało. Ostatnim, co usłyszałam, był dźwięk otwieranego zamka, huk i pełen gniewu krzyk:

— Co wy żeście do diabła uczynili?! — a potem nie było już nic, moje serce niebezpiecznie zwolniło pracę i coraz słabiej trzepotało w mojej piersi, wydając z siebie jakby ostatnie tchnienie.

Mój wycieńczony organizm poddał się kuszącej go nicości, która obiecywała błogość i spokój.

Umierałam.

Arkana wilczych rodówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz