23. Plan i ryzykowne wyjście

15.9K 1.2K 131
                                    

Charles:

Byłem w kropce i nie miałem pojęcia jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie miałem jednak czasu na to, by przemyśleć swój ruch, musiałem szybko podjąć decyzję:

- A więc jest twoja - odparłem, próbując brzmieć spokojnie, choć w środku drżałem ze zdenerwowania.

- Naprawdę? - oczy Joshuy zalśniły.

- Tak, pozwalam ci na kilka spotkań z nią, lecz jeśli nie przypadnie ci do gustu, to zostanie w moim pałacu.

- Jak to? - zapytał, wyglądając na lekko zdziwionego.

- Widzisz Joshua, ta rudowłosa dziewczyna to Eileen, dostałem ją w podarku. Więc chyba sam rozumiesz, jak wysoce nietaktowne będzie, jeśli jednak ci się nie spodoba i wyląduje na ulicy.

Między nami zapadła cisza, którą po chwili przerwał kiwający głową Gosbar.

- Oczywiście rozumiem cię, to nie jest najwygodniejsza sytuacja. Jestem ci wdzięczny, że pozwalasz mi poznać tę kobietę, więc zgadzam się na twoje warunki.

-Więc powodzenia, bracie - odparłem, siląc się na uśmiech.

Jego zauroczenie Eileen było bardzo ryzykowne, a sytuacja skomplikowana, jednak nie mogłem pozwolić, by czegoś się domyślił.

- Pomóc ci z czymś? - zapytał, wskazując ręką na stertę dokumentów.

- Och, nie ma takiej potrzeby, to wszystko od twojego ojca, muszę się z tym zapoznać.

- Mogę ci je streścić, osobiście je przepisywałem na te pergaminy.

- Świetnie młody Joshuo, a więc zamieniam się w słuch - odpowiedziałem, siląc się na uśmiech, a chłopak zaczął opowiadać mi o sytuacji w ich prowincji.

Początkowo z zaciekawieniem słuchałem jego słów, lecz po pewnym czasie moje myśli zupełnie zmieniły tor i odpłynęły gdzieś hen daleko. Sytuacja, w jakiej się znalazłem, była trudna, ale nie beznadziejna. Władanie zmiennymi było jak gra w szachy, więc tak samo musiałem postąpićw tej sytuacji. Musiałem dokładnie analizować każdy ruch, a szczególnie ten pierwszy. Najchętniej zabiłbym go, ale nie mogłem, darzyłem jego ojca zbyt wielkim szacunkiem. Mógłbym spróbować zmienić jego wspomnienia, ale to nie wchodziło w grę. Gdyby ją ponownie ujrzał, mógłby stracić rozum, jeśli rzeczywiście się zadurzył w tej kobiecie to uczucia do niej, stałyby się silniejsze niż moja kontrola jego umysłu.

W tamtej chwili żadne wyjście nie wydawało się dość dobre. Musiałem zniechęcić go do Eileen, lecz tak by nikt nie domyślił się, że to moja sprawka. To byłoby podejrzane, więc co miałem zrobić?

I wtedy nagle mnie olśniło.

- Joshua wybacz, że ci przerywam, ale zapomniałem, że muszę coś pilnie załatwić.

- Och, rozumiem - odparł wyraźnie skonsternowany, po czum ukłonił się i opuścił moją komnatę, a ja natychmiast posłałem po Josepha.

Na szczęście nie musiałem długo czekać na jego przybycie i już po paru minutach ujrzałem mojego sługę.

- Posłałeś po mnie Panie - przywitał mnie, wchodząc do pomieszczenia.

- Tak, proszę zamknij za sobą drzwi - poleciłem, a on niezwłocznie wykonał mój rozkaz, więc kontynuowałem. - Musisz mi pomóc Josephie. Młody Joshua zainteresował się Eileen, a ja obiecałem mu ją.

- Co zrobiłeś?! - wykrzyknął, kompletnie tracąc opanowanie i zapominając, o właściwym tytułowaniu, na co postanowiłem przymknąć oko, w końcu był mi on jak ojciec. Był dobrym człowiekiem, jedyną osobą, której w pełni ufałem.

- Nie czas na wyrzuty, sprowadź tu Eileen, niezwłocznie.

- Oczywiście, już wysyłam wiadomość do Nadar.

- Nie, czekaj! - zatrzymałem go. - Nikt nie może o tym wiedzieć, weź pelerynę, będziesz musiał wyprowadzić ją z pałacu.

- Wyprowadzić? Jak? Dokąd? Na Boga, alfo, jeśli nas złapią, to nic nas nie uratuje.

Joseph miał rację, jeśli wydałoby się, że mój zaufany sługa wyprowadza w nocy niewolnice z pałacu, ludzie szybko zaczęliby mieć podejrzenia. Jednak i na to miałem rozwiązanie:

- Skorzystaj z tajnego przejścia, za gobelinem, tym który wisi nieopodal łaźni, wiedzie on pod mury pałacu. Gwarantuję, że nikt was nie zobaczy, tylko błagam Josephie, zrób to.

- Jakże bym mógł ci odmówić. Gdzie mam ją zaprowadzić?

-Do gospody, tej na skraju miasta, do tej speluny przychodzą głównie ludzie i wilkołaki najniższych rang, większość z nich nawet nie wie, jak wyglądam. Myślę, że tam będziemy bezpieczni.

-Dobrze, a więc o zmroku przyprowadzę ją tam.

- Dobrze, bardzo dobrze - kiwnąłem głową w geście aprobaty.

Miałem zamiar wykonać swój ruch i miałem nadzieję, że Eileen będzie ze mną współpracować.

Musiała.

Eileen:

Powolnym krokiem przemierzałam korytarz, gdy nagle ktoś wciągnął mnie do bocznej alejki. Chciałam krzyknąć, lecz napastnik zasłonił mi usta. Zaczęłam gorączkowo wyrywać się, gdy nagle usłyszałam cichy szept przy moim uchu, który sprawił, że zastygłam w bezruchu:

- Cicho Eileen, uspokój się - niemal natychmiast rozpoznałam ten głos, to był Joseph, który widząc, że się uspokoiłam, powoli zabrał swoją dłoń:

- Joseph, co ty wyprawiasz? - pisnęłam wystraszona.

- Alfa chce cię widzieć.

- Nie mógł po mnie posłać? - zapytałam, marszcząc brwi.

- Nie, to ważna sprawa, musimy wyjść z zamku, załóż to - powiedział, rzucając mi czarną pelerynę.

- Ale jak to, po co?

-Nie zadawaj głupich pytań, alfa wszystko ci wyjaśni.

Wiedziałam, że mężczyzna nie odpowie mi, więc posłusznie skinęłam głową i wzięłam pelerynę z jego rąk.

-Ale jak my stąd wyjdziemy? - dociekałam, zakładając przebranie.

- To stare zamczysko, pełno tu tajnych przejść - odparł mężczyzna, przyciągając mnie do ściany, po czym poruszył jeden z kamieni, a przed nami otworzyło się ukryte przejście.

- A co jeśli ktoś mnie będzie szukał?

- Nie będzie. Nadar została wezwana do lecznicy, a nikt więcej nie zna was na tyle, by móc was przeliczyć.

- Rozumiem - odparłam i niepewnym krokiem podążyłam w głąb ciemnego korytarza.

Nie wiedziałam dokąd zmierzam, ale ufałam temu mężczyźnie.

To alfie nie ufałam.

***

Długo przemierzaliśmy kręte i ciemne korytarze, które pachniały wilgocią, a po posadzce biegały szczury. Zdecydowanie nie było to najczystsze i najpiękniejsze miejsce na ziemi, ale cieszyłam się, gdy w końcu znaleźliśmy się na zewnątrz.

Poczułam się wolna.

Choć nie byłam.

— On już tam na ciebie czeka — poinformował mnie Joseph, wskazując na niewielką gospodę przed nami.

Było to dziwne miejsce na spotkanie, ale starałam się o tym nie myśleć. Charles nie mógł mi zrobić krzywdy, nie krzywdząc siebie.

A przynajmniej tak próbowałam przekonać samą siebie.

— Jak go rozpoznam? — zapytałam, czując nieprzyjemny dreszcz na skórze.

— Będzie w pelerynie, gdzieś na uboczu. Pamiętaj, by na niego nie patrzeć, nie podnoś wzroku, twarz masz mieć ukrytą pod kapturem, jest dostatecznie głęboki, by cię zasłonić.

— Dobrze.

— Idź prosto tam i nie zatrzymuj się. Ja już muszę wracać, więc zostawiam cię tu — W odpowiedzi tylko skinęłam głową, a Joseph posłał mi ostatnie spojrzenie i zniknął w ciemności.

Byłam wolna, okręciłam się dookoła, wdychając powietrze głęboko do płuc i patrząc w gwiazdy, strasznie mi tego brakowało. W końcu mogłam poczuć na skórze lekki powiew wiatru, westchnęłam zachwycona, lecz moje szczęście zostało niespodziewanie zaburzone.

Nagle poczułam się obserwowana, a dreszcz strachu przebiegł po mych plecach. Poczucie zagrożenia było na tyle silne, że szybko uspokoiłam się i poprawiłam kaptur, naciągając go mocno na twarz, po czym ruszyłam w kierunku gospody. Jednak niedane mi było do niej wejść, gdyż ktoś zagrodził mi drogę.

Postawny, jasnowłosy wilkołak stanął przede mną i uśmiechał się szyderczo:

— Co taka ładna panienka tu robi?

— Przepraszam, chciałabym przejść — odparłam słabym głosem, drżąc ze strachu.

— Boisz się laleczko? — zapytał, napierając na mnie.

—Mógłby mnie Pan zostawić?

— Niestety nie — cmoknął wyraźnie rozbawiony — Jesteś zbyt piękna, a ja dawno nie miałem pod sobą takiej dorodnej dziewoi — mówiąc to, złapał mnie za nadgarstki.

— Puść mnie — próbowałam się oswobodzić, jednak na próżno. Mężczyzna chwycił mnie mocno i popchnął na ścianę sąsiedniego budynku, a następnie przywarł ustami do mojej szyi.

Z moich oczu popłynęły łzy, lecz mój oprawca na tym nie poprzestawał, ujął w dłonie moje piersi ukryte pod gorsetem i boleśnie je ścisnął.

— Dziwne, taka piękna, a wciąż chodzi wolno po wsi. Powinnaś trafić do burdelu, z przyjemnością bym cię tam odwiedzał.

— Puść mnie potworze — wyszeptałam, a on uderzył mnie w twarz.

— Zamknij się — wycharczał, po czym wyjął zza pazuchy nóż. — Będziesz grzeczna? — zapytał, machając mi ostrzem przed oczami.

— Nigdy — wycedziłam, czym splunęłam na swojego oprawcę.

W odpowiedzi on tylko warknął wściekle i przejechał ostrzem po mojej szyi, pozostawiając cieniutką, płytką szramę. Krzyknęłam z bólu, a po moich policzkach zaczęły spływać kolejne łzy.

Mężczyzna z zadowoleniem obserwował mój stan, po czym ponownie użył noża i utworzył kolejną ranę na mojej skórze ciągnącą się od obojczyka aż do piersi.

Czułam, jak moje ciało płonie, nie wiedziałam, czy to strach sprawiał, że ból odbierał mi rozum, czy rany były głębsze niż mi się wydawało. Zmienny tylko zaśmiał się, delektując się moim strachem, po czym wpoił się w moje usta.

To koniec.

Przepadłam.

Arkana wilczych rodówHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin