29. Rozmowa w ogrodzie

14.9K 1.2K 184
                                    

Charles:

Właśnie trwała narada z gubernatorami. Byłem zmęczony i rozdrażniony zachowaniem mężczyzn którzy wciąż krzyczeli i krytykowali moje postępowanie.

-Alfo twoje zachowanie jest nieodpowiedzialne!- żachnął się mój doradca.

-Popieram Ignotusa.- zgodził się z nim Grivaldi.

-Nie możemy wyruszyć na wojnę nie mając dziedzica który przejmie tron w razie twojej śmierci!- protestował Degrant.

-Widzę, że pokładacie we mnie ogromną wiarę - prychnąłem - co do proponujecie?- zapytałem lekko zirytowany postawą moich doradców.

-Musisz spłodzić potomka, jak najszybciej.

-Wy żeście chyba oszaleli.- zaprzeczyłem stanowczo.

-Nie widzę innego wyjścia alfo, tron musi mieć spadkobiercę.- wtrącił Resdar.

-Panowie to niedorzeczność.- odparł Marcus.- Jaką mamy gwarancję, że alfa doczeka się syna? Wszyscy dobrze wiemy, że wilczy gen otrzymują tylko męscy potomkowie, więc jak to sobie wyobrażacie? Co jeśli urodzi się dziewczynka? Człowiek rządzący wilkołakami? Toż to kpina!

-Marcus ma rację.- przytaknąłem.

-Ale warto spróbować.- wtrącił jeden z doradców, na co beta ponownie zabrał głos:

-To bezcelowe i bezsensowne. Nie mamy gwarancji, że urodzi się syn, poza tym, alfa nie ma odpowiedniej kandydatki! Nie możemy ot tak wziąć pierwszej lepszej dziewczyny z ulicy!

-Alfa ma cały pałac kobiet!- oponował Grivaldi.

-A może moja córka, alfo?- wtrącił Degrant.

Słysząc jego słowa zamarłem, więc dla pewności zapytałem:

-Rachel?

-Przecież ja nie mam innej córki! Ona jest doskonałą kandydatką! Młoda, piękna, wykształcona, z dobrego domu! Z pewnością da ci syna!

-Nie, absolutnie!- oponowałem.

-Alfo czy masz jakieś konkretne zastrzeżenia, co do kandydatury Rachel Degrant?- zapytał Ignotus.

-Tak i nie chce więcej o tym słyszeć. Dla mnie temat jest zakończony i nie będę się powtarzał.

-Nie zakończyłeś Charlesie.- warknął Grivaldi chwytając mnie za szatę.- Jesteś nieodpowiedzialny, stawiasz nas w bardzo niekomfortowej sytuacji! Jeśli zginiesz to wybuchnie walka o władzę, a nikt spoza rodu Allena nie utrzyma sfory w ryzach!

-Licz się ze słowami i przypominam wam, że póki co to ja jestem alfą. Jestem Charles Marshall, syn Jeshera Allena i Katherine Marshall. Ten który powstał z wilczego króla i ludzkiej niewolnicy, ten za którego matka oddała życie i ten który w hołdzie dla niej wyrzekł się rodowego nazwiska. Jestem spadkobiercą Howarda Allena, pierwszego pana Misei, tego który zjednoczył wszystkie ziemie pod panowaniem jednego władcy, a kimże wy jesteście? Ja jestem panem, ja jestem alfą, ja jestem królem! - wycharczałem, głośno podkreślając ostatnie słowa - zapamiętajcie to dobrze panowie, więcej nie będę powtarzał! Zebranie uważam za zakończone!

Po tych słowach odwróciłem się i nie czekając na ich reakcję opuściłem salę obrad.

Byłem wściekły i gotowy rozszarpać każdego, kto stanąłby mi na drodze.

Nie znosiłem nieposłuszeństwa i nikt nie miał prawa mi rozkazywać i decydować kiedy i z kim będę sypiał. To była tylko i wyłącznie moja decyzja i miałem nadzieję, że żaden z moich doradców i gubernatorów nie spróbuje podważyć moich słów, bo nie wahałbym się przed zabiciem zdrajcy.

Eileen:

Nastał kolejny dzień, nie przywitałam go zbyt ciepło, byłam zmęczona i wciąż bolała mnie zdrada Jasemin. Miałam sobie za złe, że jej zaufałam, że tak szybko straciłam czujność i nie słuchałam ostrzeżeń Emmeline. Chciałam być mądrzejsza, a wyszłam na naiwną idiotkę.

Mój konflikt z Rachel i Isabell wciąż trwał, a one właśnie zyskały nowego sojusznika.

Miałam dosyć tej sytuacji, nie chciałam wchodzić z nimi konflikt, pragnęłam go uniknąć. Jednak widząc spojrzenia kobiet, gdy dziś do alkierzu przyszedł po mnie Joshua wiedziałam, że nie uda mi się od tego uciec. Byłam pewna, że siostra Gosbara odebrała to jako moją zemstę, tanią zagrywkę, by się na niej odegrać.

Spędzając czas z Joshuą czułam się trochę niezręcznie, a przynajmniej na początku. W końcu był dla mnie zupełnie obcą osobą, która zabiegała o moje względy. Wiedząc, że podobam się młodemu Gosbarowi nie czułam się pewnie w jego towarzystwie, ale nie narzekałam na nie.

Był bardzo radosny, ciągle się uśmiechał i czułam, że to nie jest wymuszone, to było bardzo szczere.

-Bardzo zmartwił mnie twój wypadek - powiedział, patrząc mi w oczy.

Dobrze się z nim bawiłam, jednak źle się czułam pamiętając, że Charles rozkazał mi, abym go zniechęciła do siebie. Wcale tego nie chciałam.

-Niepotrzebnie, gapa ze mnie i tyle - odparłam, skupiając swój wzrok na dłoniach.

-Musisz następnym razem bardziej uważać.

-Postaram się.

Słysząc moją odpowiedź, Joshua uśmiechnął się, po czym pochylił się i odgarnął z mojej twarzy niesforny kosmyk włosów. Spojrzałam na niego zaskoczona.

Nie byłam przyzwyczajona ani do takiej delikatności, ani do takich gestów.

Jego dotyk był tak czuły, jakby bał się, że mnie zepsuje i rozsypię się w pył.

-Powiesz mi, dlaczego to robisz? - zapytałam, spoglądając mu w oczy.

-Co masz na myśli?

-Zabierasz mnie z pałacu, rozmawiasz ze mną, jesteś taki miły. Przecież nawet mnie nie znasz.

-Wiem, ale może po prostu chcę cię poznać?

-To niedorzeczne i szalone.

-Zawsze jesteś taka ostrożna?

Słysząc jego pytanie, uniosłam brwi i zamyśliłam się chwilę, choć odpowiedź znałam od razu.

-Myślę, że w tym pałacu trzeba takim być, jeśli chce się przeżyć.

-Jesteś naprawdę niezwykła, jak to możliwe, że taka kobieta jak ty trafiła do tego miejsca? Mogłabyś być królową.

-Przesadzasz — mruknęłam, skrępowana.

-Nie, naprawdę chciałbym, żebyś była moja. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że trafiłaś do tego miejsca.

Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie potrafiłam. Byłam zawstydzona i nie miałam pojęcia co zrobić. Jednak on wiedział.

Patrzyłam, jak unosi dłoń i chwyta mnie za brodę, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała. Jego oczy były ciepłe, zupełnie inne niż oczy Charlesa. Jego były stalowe i zimne, nie miały w sobie nawet iskry radości, przepełniał je ból i cierpienie.

Byłam tak bardzo skupiona na analizie oczu Marshalla, że nie zauważyłam, jak Joshua zbliżył swoją twarz do mojej.

Byłam tak zaskoczona, że nie zdążyłam nawet zareagować, gdy jego usta spoczęły na moich, by zaraz zniknąć.

Nie był to głęboki i romantyczny pocałunek, ale delikatny i czuły jak powiew letniego wiatru.

Nie rozumiałam, dlaczego to zrobił, ale nie byłam zła. Wiedziałam, że nie zrobił tego, by mnie wyśmiać czy skrzywdzić, zrobił to, bo tego pragnął. Może ja też tego chciałam?

Tylko dlaczego ogarnęły mnie wyrzuty sumienia? Coś we mnie sprawiało, że źle się poczułam z tym, co się stało.

-Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać — powiedział Gosbar, przerywając ciszę jaka zapadła między nami.

-Nic się nie stało — wyszeptałam, jednak nie patrzyłam mu w oczy.

Szukałam czegoś, na czym bym mogła skupić wzrok.

I wtedy go dostrzegłam.

Stał nieopodal nas przy jednym z krzewów, częściowo chowając się za drzewem i przyglądał się nam z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Tylko jedno go zdradzało.

Oczy.

Jego srebrzyste tęczówki były niemal czarne, a gdy spojrzałam niżej, zauważyłam jak nerwowo, zaciska dłonie.

Był wściekły.

I wtedy do mnie dotarło.

Widział to.

Widział mój pocałunek z Joshuą.

Arkana wilczych rodówWhere stories live. Discover now