Welcome back, Sadgirl

353 17 2
                                    

Melorah

Acacia Miller zamyka teczkę z plikiem dokumentów o stanie mojego zdrowia. Czarnoskóra kobieta patrzy na mnie z niesmakiem, choć głównie na szklankę wypełnioną whisky z lodem. Za oknem mojego apartamentu pada intensywny deszcz. Popijam whisky. Drapie w gardło, lecz słabo zważywszy, że nawykłam do jego picia. Acacia chowa dłonie w kieszenie grubego, szarego kardiganu.

─ Melorah, nie zgadzam się na twój wyjazd do Chicago. Przy twoim zdrowiu psychicznym to niebezpieczne.

─ Daj spokój, twoja szefowa wysłała mi swojego doktorka Mallory'ego. Na pewno się poskarży jak dam plamę ─ odpowiadam chłodnym tonem. ─ Muszę złożyć wniosek o zrzekanie się spadku. Potem wrócę i będziesz dalej mogła leczyć mój wyimaginowany alkoholizm.

─ Twoja niestabilność emocjonalna do tego doprowadziła, przypominam ci ─ mówi surowo.

─ Płacę ci za leczenie, nie moralizowanie.

Unoszę brew posyłając jej karzący wzrok.

Acacia zamyka usta, bierze torbę i wychodzi z apartamentu. Po spadku po mamie otrzymałam mieszkanie w centrum miasta Seattle. Jest tu pochmurnie, brzydko, ale lubię tu żyć. Jest cicho.

Jak tylko mama awansowała ze stanowiska organizatorki imprez firmy pana Lewisa na prezesa firmy, który był jej ostatnią deską ratunku w utrzymaniu stałej pracy, wzbogaciłyśmy się w niewyobrażalnym stopniu. Po jej śmierci... odziedziczyłam stanowisko wraz z rozgłosem. Papertree Entertaintment zachwycony wynikami sprzedaży książki, podpisał ze mną umowę na zgodę tłumaczeń w siedemdziesięciu krajach. Innymi słowy, sprzedałam swoją duszę diabłu. Jestem ustawiona na całe życie.

Wyciągam kopertę, w której znajduje się wezwanie do złożenia zeznań w sprawie zwolnienia Henry'ego Garcii. Rozmawiałam pół roku temu z prawnikiem pana Bolda, który wytłumaczył mi, że doszło do leczenia matki Katherine Bray, jednakowoż za pieniądze Henry'ego, a teraz będzie postępowanie karne w sprawie licznych wykroczeń jak się okazało. Katherine wiedziała kogo prosić o pomoc. Od tamtej pory cisza.

W pudle z rzeczami z Chicago trzymam wszystkie papiery szkolne i toru motocrossowego, które będą potrzebne przy rozpatrzeniu mojej prośby o zrzekanie.

Chowam pudło pod łóżko, a dokumenty wkładam do przygotowanej wcześniej teczki. Im szybciej załatwię sprawę toru to tym lepiej dla mojego zdrowia. Tak uważa Acacia, która uparcie twierdzi, że moje załamanie wynikło z krzywd wyrządzonych przez ludzi w Springfield, brak zrozumienia u rodziców i ich nagłe rozstanie. Po tym jak Mildred i ja zostałyśmy rozdzielone nie mam kontaktu ani z nią, ani tym bardziej z ojcem. Nie potrzebuję tego, gdy świetnie radzę sobie w pracy bez zaangażowania emocjonalnego. Jedynie zaufałam o dwadzieścia lat starszej Acacii, której powiedziałam wszystko co we mnie siedzi, zrozumiała i dlatego teraz się tak martwi. To raczej dobrze.

Dzwoni telefon. Odbieram.

─ Tak?

─ Panno Hugwort, z tej strony Alan Mallory. Chciałbym oznajmić, że podróż do Chicago jest już gotowa ─ mówi głęboki, męski głos. ─ Wszystkie dokumenty zostały przekazane lekarzom w Chicago.

─ Dziękuję ─ odpowiadam taktownie.

─ Jutro podjadę po panią na lotnisko. Wybierzemy się tam razem.

─ Dobrze, tak zróbmy.

Nazajutrz wcześnie rano wypiłam kawę przed podróżą. Poranny trening pomógł mi się wyciszyć. Poleciła mi go trenerka Acacii, która na stres rozciąga się, wywietrza mieszkanie i wykonuje różne ćwiczenia. Na początku miękły mi nogi i ciężko było mi się przemóc, ale teraz jest całkiem przyzwoicie.

SadgirlWhere stories live. Discover now