New York's Eve

169 10 2
                                    

Melorah

Alan przestał się odzywać. Czuję pustkę, ale na szczęście mam czym zająć głowę. To był dzień wylotu do Nowego Jorku i tego samego dnia poszłam na spotkanie autorskie, które było trzykrotnie większe niż w Seattle i Portland razem wzięte. Siedząc tam i widząc jak ludzie cieszą się na mój widok, zdałam sobie sprawę z tego, że trafiłam w dziesiątkę z podjętych wcześniej decyzji. Wreszcie jestem w miejscu, w którym być powinnam, chociaż przykro, że bez Alana, ani... bez Clyde'a. Chciałabym zobaczyć jaki jest ze mnie dumny, że oprócz kłopotów, które wzajemnie sobie przysporzyliśmy potrafimy wyjść z twarzą.

Ale w zupełnej samotności. Teraz odczuwam ją tak samo jak wtedy, gdy zmarła mama, a ja odcięłam się od Mildred i taty. Usamodzielniłam się na siłę.

Garth Redbird redaktor naczelny i współzałożyciel wydawnictwa z dumą obserwuje mnie na pierwszych spotkaniach autorskich. Jest dojrzałym mężczyzną, ambitnym i zadowolony z mojej obecności tego dnia. Księgarnia „Cube" jest jedną z większych w dzielnicy handlowej tuż nieopodal domów mody, do których obiecałam Miriam, że zajdę, aby znaleźć odpowiednią suknię na wieczór wigilijny.

Po spotkaniu autorskim, który trwał równo do dziesiątej wieczorem, jadę do hotelu przy Gramercy Park o tej samej nazwie. Zarezerwował go sam Garth, który chciał, abym zachowała poziom godnej, sławnej autorki, którą rzekomo jestem według mediów. Hotel jest duży, obsługa bardzo miła, a ja nieziemsko zmęczona. Miriam podaje mi kartę hotelową do pokoju na szóstym piętrze, a tam już leżą moje rzeczy. Szybko sprzątnęłam z siebie bałagan na głowie w postaci kołtunów, umyłam włosy, ubrałam się w szlafrok, w którym zasnęłam jak dziecko. Przez pięć minut przed zaśnięciem patrzyłam w telefon na wiadomości od Alana, których liczba wyniosła zero.

Poddał się.

Nawet nie jestem na niego zła. Na jego miejscu zrobiłabym to samo... ale... sądziłam, że mnie szczerze kocha.

Rano przyszła Miriam i zaprosiła mnie na śniadanie. Zamawiam pieczywo czosnkowe, sałatkę z jajkiem i czarną kawę. Obserwuje mnie przez chwile, a potem wraca do czytania artykułów New York Timesa.

─ Powinnaś wyprowadzić się tu na stałe, wiesz? ─ mówi. ─ Byłoby ci o wiele łatwiej.

─ Nowy Jork? Przecież tu mieszka tylu ludzi, że na samą myśl mam ochotę popełnić samobójstwo.

Składa na chwilę gazetę w sposób, aby przypominał kij bejsbolowy, którym bije mnie w głowę.

─ W gazecie piszą o tobie. O spotkaniach autorskich z wczoraj. SMUTNA DZIEWCZYNKA WRACA NA SZCZYT Z NOWYM BESTSELLEREM.

─ Książka nawet nie jest w sprzedaży ─ zwracam uwagę.

─ Ważne, że o niej mówią. Dla wydawnictwa to bardzo ważne. Zresztą dla ciebie niemniej, skoro sporo na tym zarobisz.

Wywracam teatralnie oczami.

─ Dzisiaj jest najważniejszy wieczór, na który m u s i m y być ─ wzdycha.

─ Wigilia... ─ mruczę.

Na samą myśl o wigilii nachodzi mnie nostalgia, gdy ja i Mildred jeszcze byłyśmy małe, a prawie każde święta spędzałyśmy w Springfield, a rodzice byli szczęśliwi razem. Alec rozrabiał i dokuczał Jean, a ze mną zbijał piątkę. Mildred zawsze traktowaliśmy jak klauna, bo robiła śmieszne miny. Uśmiecham się sama do siebie, lecz na szczęście nie zauważa tego Miriam.

─ Chodź, trzeba podejść na SoHo i wybrać ci sukienkę ─ mówi, po czym wstaje z miejsca. Poprawia kołnierzyk i końce koszuli.

Po zjedzonym śniadaniu, docieramy wynajętym autem na dzielnicę SoHo, gdzie Miriam ma na oku parę kiecek. Szczerze mówiąc nie wiem kompletnie w czym pójść, a na tym spotkaniu będą przedstawiciele różnych ras przy jednym stole: sępy, owieczki, wilki, a nawet papugi. Czuję niebywałą presję, gdyż oprócz autorów będą również ludzie, dla których pieniądze są najważniejsze i nie obchodzi ich sztuka czy artyzm innych. Najważniejsze, by dorobić się na nieszczęściu innych.

SadgirlWhere stories live. Discover now