We're just friends

177 12 0
                                    

        

Rano wstaję dość późno niż zazwyczaj. Odpuściłam sobie bieganinę, bo wolałam się wyspać. Ta cisza w mieszkaniu to wszystko czego potrzebuję na dany moment.

Przez pół wieczora z winem w ręku myślałam o pocałunku z Alanem... przyznam się bez bicia, że nie chciałam się z nim pożegnać bez szczerych przeprosin i z poczuciem winy. Alan jest dobry, nie jest dwulicowy ani tym bardziej dupkiem. Jest sumienny, przykłada się do pracy w przeciwieństwie do mnie, która całe życie robi, bo musi a nie chce. Nawet pisanie stało się po czasie dla mnie przymusem, do którego wracam tylko jak mnie coś natchnie.

Przed lunchem jadę na cmentarz, po drodze kupuję różowe tulipany, a na miejscu sprzątam nagrobek z suchych i mokrych liści, przy czym zmieniam świece w zniczach. Zawsze raz w tygodniu chodzę na cmentarz i spędzam tam wystarczająco dużo czasu o ile ktoś mnie nie rozpozna.

Dzwoni mój telefon, który niechętnie odbieram.

─ Słucham? ─ mruczę do słuchawki.

─ Melorah, to ja Mildred.

O Boże...

Biorę głęboki wdech.

─ Rano dowiedziałam się od mamy Clyde'a, że wróciłaś do Seattle. ─ Mówi. ─ Myślałam, że się pożegnasz.

─ Alan wyskoczył z tym nagle. Obowiązki i tak dalej... ─ kłamię.

─ Sąd rozpatrzył twój wniosek i teraz w Chicago jest afera w sprawie najmu toru motocrossowego ─ ciągnie temat.

─ Skoro tak cię to drażni, może sama przejmiesz te działkę? ─ wzruszam ramionami.

Biorę torebkę i idę wzdłuż dróżki ku bramie do wyjścia z cmentarza. Chłodny wiatr muska bladą skórę mej dłoni, która powoli robi się sina z zimna.

─ Christopher też mi to proponował, ale nie mam takiej potrzeby się w to mieszać. To są sprawy banku ─ oznajmia.

─ Ależ on musi cię za to nienawidzić ─ prycham. ─ Nie wiem po co w ogóle ze mną rozmawiasz na ten temat.

─ Naprawdę masz w dupie Clyde'a? ─ pyta.

Ściska mnie w piersi. Przełykam ślinę.

─ Naprawdę cię to obchodzi? ─ odpowiadam pytaniem. ─ Mildred, mnie już z tymi ludźmi nic nie łączy.

─ Słyszałaś o tym, że Clare się wyprowadza? To szansa, żeby coś odbudować ─ mówi.

─ Nie próbuj mnie swatać, albo namawiać. Jeśli ojciec kazał ci zadzwonić, to przekaż mu, żeby się pierdolił, nie zamierzam wracać do tego tematu, rozumiesz? A teraz kończę, jadę na spotkanie.

Nie czekając na odwet z jej strony, rozłączam się i wsiadam do samochodu. Odkładam do torby telefon, opieram plecy o siedzenie, przy czym odpalam auto. Mildred jest pod niesamowitym wpływem ojca, któremu zależy na zyskach. Mają tupet dzwonić do mnie z prośbą o powrót, chociaż obydwoje spieprzyli sprawę. Gdyby Mildred nie była taką zachłanną hieną jak on, może bym się z nią dogadała... ale podjęłam decyzję, której nie zmienię. Poza tym duży wpływ miała na to Acacia, która sama podsunęła mi tę myśl, żebym wyszła z tego gówna co mnie od środka dusi. Teraz była szansa, którą wykorzystałam.

Tylko pytanie: czy czuję się z tym lepiej?

Oczywiście, że tak; czuję jak w środku robię się lekka, a ból powoli znika przez co jedynie mogę dziękować Acacii za pomoc.

Wkrótce dojeżdżam pod budynek GIT Enterprises Inc. gdzie witają mnie uśmiechem większość pracowników. Wciskam guzik w windzie na ostatnie piętro, a przede mną stoi asystent Gerarda, pan Greenward ─ świeży absolwent wyższej szkoły gospodarczej, który papierkiem zaimponował Gerardowi, aczkolwiek nie traktuje tego chłopaka lekko. Twierdzi, że go nauczy więcej niż tam. Oczywiście mówił to śmiejąc się, ale znam go na tyle długo, by wiedzieć jak potrafi przyprzeć kogoś do muru. A jednak do mamy miał słabość. Greenward odbiera ode mnie płaszcz, zaprasza do biura Gerdarda, który ma trzy pomieszczenia: do pisania papierów, do spotkań biznesowych i własny, przytulny kącik z jedzeniem i kominkiem.

SadgirlOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz