She lied to me!

213 15 0
                                    

Dwa dni później zawiozłem moją narzeczoną do jej mieszkania. Pomogłem wysiąść z auta, tymczasem pod budynkiem czeka starsza, czarnoskóra kobieta w grubej kurtce. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona, a potem rzuca się do pomocy Melorah. Dziewczyna kompletnie nie radziła sobie z chodzeniem o kulach, bez przerwy się potyka, a ręce się ślizgają wzdłuż rękojeści. Często opiera się o mnie albo o Aleca, byleby nie leżeć w szpitalnym łóżku.

─ Acacia, co tu robisz? ─ pyta Melorah. ─ Przecież masz wolne.

─ Alan powiedział mi, że wracasz do domu. Musiałam cię zobaczyć, w końcu... jesteś dla mnie jak córka.

─ Witam, jestem Clyde Bold.

Podaję rękę kobiecie, która chyba celowo mnie zignorowała.

Przemilczałem to.

Wchodzimy do środka. Pierwszy raz jestem w jej mieszkaniu. Wygląda w secesyjnym stylu, nieco bardziej klasycznym i nutką modernizmu. Jednak wygląda to tak, jakby w ogóle tu nie mieszkała. Kurz, cisza, pustka. Możliwe, że po śmierci jej matki zrobiło się tu tak zimno, tak brzydko, tak obco...

Acacia prowadzi Melorah do sypialni, podczas gdy ja stawiam jej torbę przy zgaszonym kominku. Kobieta zamyka drzwi, słyszę szepty, jęki Mel z bólu, a potem szelest ściągających ubrań. Przyglądam się zdjęciom nad kominkiem, głównie dostrzegam Jean z Melorah, gdy były młode, jeszcze przed narodzinami Mildred, robione w Springfield albo w Minnesocie. Jeszcze świąteczne zdjęcie Melorah w kuchni z dziadkami, Alekiem. Tyle wspomnień... Melorah jest bardziej sentymentalna niż przypuszczałem. Kartka świąteczna od rodziny z Chicago. Podpis Mildred, Grega i Daisi. Wychodzi na to, że Melorah tęskni za nimi, może będzie szansa, aby wreszcie się pogodzili. Zaś ja muszę wrócić do domu i pokazać Sanfordowi Xaviera. Nie będzie szczęśliwy. Szczerze mówiąc jemu na rękę fakt, że jego wnuk mógłby wkupić się w rodzinę, która może mu zapewnić świetlaną przyszłość i stołek w firmie mojego ojca. Jego niedoczekanie. Niestety, ja i Xavier z pewnością będziemy musieli czekać na wyniki DNA po narodzinach dziecka. W głowie nadal układam zdania, które złagodzą reakcję Melorah do tego stopnia, że uwierzy, że to dziecko nie będzie nas dzieliło do wspólnego szczęścia.

─ Co on tu robi? ─ słyszę szept Acacii dość pretensjonalny.

─ Jesteśmy razem ─ odpowiada ze spokojem Melorah. ─ Mogłabyś podać mu rękę, chociażby udać miłą.

─ Byłam zdziwiona jego obecnością tutaj. Pewnie sporo wydarzyło się w Nowym Jorku oprócz kontraktu z samym Martinem Scorsese.

Wtem znów słyszę ciszę. Przez drzwi widzę cienie ich postaci, jak Acacia krząta się po pokoju z ubraniami, które pomaga jej założyć na siebie. Otwieram drzwi, a Melorah ubrana w bawełnianą, szarogranatową koszulkę Moschino z drukowanym niedźwiedziem, motywem kosmosu pokrywający tył i przód koszulki, jasne dżinsy w pastelowym błękitnym odcieniu z wąskimi nogawkami, jasnobrązowe, zamszowe botki na niskim obcasie w klasycznym francuskim stylu, a na to pelerynkę w granatowym kolorze z filcu z wełny ozdobioną złoconymi guzikami i dwurzędowym przedzie. Zaokrąglony brzeg nadaje mu taki elegancki kształt. Acacia spięła jej włosy w luźny kucyk, dość krótki zważywszy, że nie ma tak długich włosów jak wcześniej.

Uśmiecha się do mnie. Siadam obok niej.

─ Będę niedługo wracał do Chicago. Muszę złożyć ojcu raport z Nowego Jorku.

─ Powiesz mu o incydencie z Lwami?

─ Już wie. Sądzę, że będzie walczył o tamte dzielnice, a Rowe ma go poprzeć. Tak przynajmniej planował ─ odpowiadam.

SadgirlWhere stories live. Discover now