Page 19

1.2K 110 26
                                    

Marii...

Minął tydzień, a Mira dalej się nie obudziła. Jej stan był... stabilny? Nie można tak tego określić. Lekarze wciąż walczyli o jej życie, ponieważ jej organizm na zmianę pracował to lepiej, to gorzej. Ciągle coś się działo. Wysiadały jej narządy, podczas którejś z kolei operacji pękła wątroba, złamania długo się zrastały, a sińce nie znikały. Dopiero też po jakimś czasie lekarz poważnie zajął się starą raną na jej oku. Udało im się ją oczyścić, odpowiednio zoperować, dzięki czemu wyglądała jak zwykła blizna po zszyciu, ale niestety... oka nie udało się uratować. Charot otworzył tą ranę ponownie i pozbawił ją wzroku. 

Wczoraj przywieźli J'a. Kulał, bo miał złamaną łapę i wokół talii miał zawinięty bandaż. Weterynarz powiedział, że nic mu nie będzie, ale widać było, ze to nie jest to samo zwierze. Oczy zmatowiały i straciły blask, nie merdał tym małym ogonkiem i nawet nie szczekał. Dał się pogłaskać, kiedy mnie zobaczył, ale widok nieprzytomnej Miry sprawił, że stracił entuzjazm. Wskoczył na łóżko, polizał ją po twarzy, a potem położył się jej w nogach. Usiadłam obok nich na krześle i położyłam swoją dłoń na jej dłoni.

- Nikt nie wie, że tutaj jesteście. Nie wiem, czy dobrze robię. Co byś mi doradził?

Spojrzał na mnie z ukosa i jestem pewna, ze coś powiedział, ale nie mogłam tego usłyszeć. Westchnęłam ciężko i dosłyszałam jedynie jego mruknięcie. Uniósł gwałtownie łeb, jakby coś usłyszał.

- Powiedział... powiedział... 

Przez chwilę to do mnie nie docierało. Spojrzałam na Mirę. Miała otwarte usta i ciężko dyszała. Próbowała coś powiedzieć. Obudziła się! Próbowała otworzyć oczy. Raziło ją światło. Gwałtownie się podniosłam, wyłączyłam lampę i pochyliłam się nad nią. 

- Spokojnie, spokojnie. Pomału, nie przemęczaj się. 

Uniosła rękę i oparła ją na czole. Przetarła twarz. Po chwili na jej twarzy pojawił się grymas z bólu. 

Mirage...

Na początku nie czułam niczego. Dopiero po chwili przeszła fala bólu przez moje ciało. Nie mogłam ruszyć lewą ręką. Była taka ciężka. Oddychanie też było trudne. Dotknęłam rany na oku. Była inna. 

Otworzyłam z trudem oczy, ale połowę widoku miałam ciemną, a właściwie rozmazaną, jakby za mgłą. Odsłoniłam kosmyk włosów, ale nic się nie zmieniło. Pomachałam sobie dłonią przed twarzą, ale widok się urywał. Niemożliwe. Musiałam lekko obrócić głowę, aby dostrzec kto koło mnie stoi. Marii. Uśmiechała się, chociaż była smutna. 

- Dlaczego żyję? - to jedyne pytanie jakie przyszło mi na myśl. 

- Bo jestem bardziej domyślna niż cała ta banda idiotów, których nazywasz swoimi przyjaciółmi. Wiedziałam gdzie szukać. Co powiedział J?

Wzięłam kilka wdechów, aby się nieco uspokoić.

- Powiedział, że nic go to nie obchodzi, póki się nie obudzę - zwróciłam głowę w stronę towarzysza. - A teraz, co powiesz?

"Dalej nic mnie to nie obchodzi. Ale to chyba najwyższy czas na emeryturę". I znowu położył głowę na moim biodrze.

- Nie ma nic mądrego do powiedzenia. Nikomu nie mówiłaś, ze tutaj jestem, ale co teraz?

- Joker jest wściekły, szuka cię jak szalony. W ostatnim czasie panuje prawdziwy stan wojenny, bo Charot się nie pokazywał, ty zniknęłaś, a ja starałam się nie puścić pary z ust.  Ale wszystko będzie dobrze. Musisz tylko dojść do siebie. Twoje ciało kuruje się samo.

Odwróciłam głowę. Wcale nie będzie dobrze. Prawie zginęłam, przypomniałam sobie to co się działo u Charot'a. Traktowali mnie jak zwierzę, torturowali. Powinnam nie żyć. W tedy byłoby łatwiej i już by nie bolało. Teraz jestem w szpitalu i policja na pewno już o tym wie. 

- Co z moim okiem? Nie widzę.

- Przykro mi.

Prychnęłam z pogardą. Wiedziałam, że kiedyś tak skończę. Tylko, ze ja mam jakiegoś totalnego pecha. Nikt inny z naszego świata nie kończy w tym stanie tak często jak ja. Teraz musiałam się stąd jak najszybciej wydostać, albo lepiej najpierw wyzdrowieć. 

- Nic nie mów Jokerowi. Nikomu. Dopóki czegoś nie wymyślę.

Joker...

Odkładałem spotkanie z Brucem do ostatniej chwili. Kiedy naprawdę już przeszukałem całe Gotham i dalej jej nie znalazłem. Charot też zniknął. Wpadłem w paranoję. Nikt nie mógł się do mnie zbliżyć. Zabijałem każdego kto stanął mi na drodze. W końcu stanąłem na wzgórzu niedaleko willi Wayne'ów. Leżały na nim szczątki telefonu. Była tutaj i coś musiało się stać. Spotkała się z ojcem? On by jej niczego nie zrobił. Jeśli jednak tak... 

Nie zamierzałem się patyczkować i stanąłem wprost przed frontowymi drzwiami. Pukać? Nieeeeee. Śmiało otworzyłem drzwi, przeszedłem przez próg i stanąłem w korytarzu jak wryty, ponieważ przy schodach stał ojciec Miry. Zmierzył mnie wzrokiem jak typowy ojciec, który nie lubi chłopaka swojej księżniczki. W tym przypadku, nienawidzi. 

- Najwidoczniej ktoś zapomniał włączyć alarm. Pociągnę za to Alfredowi z pensji.

- A może to ja go jakimś cudem wyłączyłem, bo Mira zdradziła mi gdzie jest włącznik?

- To nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie. Co tutaj robisz?

Zrobiłem kilka kroków w jego stronę machając rękoma i wzruszając ramionami. Zatrzymałem się zapewne metr od niego.

- Szukam Miry. Może do reszty zwariowałem, ale uznałem, ze może być tutaj. Albo chociaż wiesz gdzie mogę ją znaleźć?

- Zostawiła cię? Jakoś mnie to nie dziwi. Ma do tego talent. Ale nie, nie ma jej tutaj. I od waszej ucieczki jej nie widziałem.

- To pewnie zaciekawi cię fakt, że ona obserwowała cię notorycznie. 

- Stęskniła się? - w jego głosie słychać było gorycz i pogardę.

- Nie, na to nie masz co liczyć. Ale próbowała odkryć co łączy ciebie z piękną panią doktor i Charot'em. 

Spojrzał na mnie zaskoczony, ale jego wzrok mówił coś jeszcze. Stres, strach, obawę? Zaniepokojenie. 

- Groził nam wszystkim, ale Mirę brał pod włos szczególnie. Potem dowiedziała się, ze jesteście powiązani, przyszła tutaj w trakcie jakiejś waszej zabawy i próbowała się czegoś dowiedzieć. Miała wrócić do mnie, ale nie przyszła. Znalazłem rozwalony telefon, ślady krwi, a ona zniknęła. Ponad tydzień temu. Jeżeli wiesz gdzie jest, to...

- Nie wiem. Na pewno się znajdzie, to już nie mój problem. A ty lepiej się stąd wynoś.

Chciał się odwrócić, ale złapałem go za ramiona i odwróciłem, po czym przybiłem do ściany.

- Nie wmówisz mi, ze nie zależy ci na własnej córce. A nawet jeśli, to mnie zależy - Zluzowałem uścisk. - Byłeś ostatnią deską ratunku. Teraz już nie wiem gdzie szukać. Nie wiem nawet czy w ogóle żyje?

Ale on milczał dalej. Chyba zastanawiał się nad szczerością moich słów. Wzruszyłem ramionami. Myślałem, że Mira była taka uparta po matce, ale to jednak oboje rodziców było nieustepliwych. Więc... Chyba wiedziałem jak to rozegrać.

- Chcesz ją odzyskać. Wiem to. I gwarantuję ci, że one już do ciebie nie wróci. Ale, pomóż ja odnaleźć, a może w tedy przestanie cię nienawidzić. Może jeszcze kiedyś nazwie cię ojcem.
Wzruszyłem głową i wiedziałem, że mój argument go ruszył. Po chwili namysłu i nie spuszczaniu ze mnie wzroku dodał...

- Prosisz o rozejm.

- Proszę o pomoc. Ten jeden raz. Wiesz, że mam rację - a teraz argument nie do pobicia. - To twoja córka.

Mimowolnie złożył ręce na piersi i pierwszy raz odwrócił na chwilę wzrok. Złamał się.

- Opowiedz mi o wszystkim. Od początku.

Zakochana w mroku Gotham - a new beginingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz