Page 20

1.3K 109 30
                                    


Siedziałam na dachu najwyższego wieżowca w mieście. Moje nogi bezwładnie zwisały za krawędzią, podobnie jak przednie łapy mojego psa oraz laska Marii. Jeśli myślicie, ze wyzdrowiałam i wypuścili mnie ze szpitala z uśmiechem na ustach, to jesteście w błędzie. Po pierwsze, nikt przy zdrowych zmysłach nie wypisałby by mnie życząc powrotu do zdrowia i bez eskorty FBI, dodając do tego żeliwne łańcuchy na rekach i nogach. O nie, nie, nie. Oczywiście, że zwiałam. Nie było to jednak łatwe. Moje kości się zrosły, blizny zagoi, zostało pełno blizn i siniaków, a całe ciało przeszywał piekielny ból przy każdym ruchu. Mimo tego udało się. 

Marii odwróciła uwagę wszystkich w głównym holu udając zawał, albo coś. Mogłam wyskoczyć oknem, ale upadek mógł mnie zbytnio spowolnić. Samo oswobodzenie się z kajdanek było bolesne. Kiedy szłam do bocznego wyjścia stanęło nam na drodze dwóch ochroniarzy, ale J zdołał się nimi zająć. Jednego poważnie zranił w szyję, a drugiemu rozpłatał dłoń, w której ten trzymał broń. Kiedy tylko wyszłam na zewnątrz wybrałam najlepszą, możliwą drogę ucieczki. Kanałami. Ohyda. Znałam ich plan, więc wiedziałam, którędy się udać pod Ace Chemicals, chociaż wiedziałam, ze to daleka droga. Jednak nim otworzyłam właz zawahałam się. 

To był zły pomysł. Ace Chemicals nie jest ani bezpieczne, ani odpowiednie wobec danej sytuacji. Zdążyłam już usłyszeć jak gra Charot. Większości odbiło, Joker zniknął, Marii nie może się mieszać, mama, z nią nawet nie wiem co się stało, a to ja ściągam na wszystkich te kłopoty. Sama jeszcze nie jestem w najlepszej formie. Bruce też już zapewne wie co się dzieje oraz policja. Daję temu miastu trzy dni, żeby wszystko stanęło na głowie. 

Trzy dni... dużo, czy mało? Nieistotne, tyle potrzebuję.

"Co teraz?" - J przerwał moje przemyślenia. Spojrzałam na niego w ciemnościach i nagle w mojej głowie zapaliła się iskra, ale płomień nie chciał się tlić.

- Wiem, gdzie pójdziemy. Chodź za mną.

Joker...

- Mirage wciąż się nie znalazła. Ciało nie może tak po prostu zniknąć.

- To, ze nie możesz jej znaleźć, nie znaczy, ze ona nie żyje.

- Nie twierdzę, że zginęła. Poza tym, ty i twoi ludzie również nic do tej pory nie wskóraliście. Podobno znasz ją lepiej ode mnie. Więc gdzie może być, jeśli żyje?

Bruce wkurwiał mnie od kilku dni. Ja go z resztą też. Kilka razy w ciągu dnia prawie doszło między nami do próby mordu. Jedynie Alfred trzymał nas przy życiu, pokazując się w najgorszych momentach. Teraz gdy narastało napięcie tylko go wypatrywałem. 

- Nawet jej sobowtór nie wiedziałby tego. Może schować się wszędzie. Każde miejsce uznałaby za nieodpowiednie. 

Bruce odłożył gazetę i zaczął krążyć po pokoju. Irytowało mnie to do takiego stopnia, ze sam zacząłem to robić.

- Szczerze nienawidzę cię za to, że zabrałeś mi córkę. Ale miałem nadzieję, ze z tobą będzie bezpieczna.

- Niczego ci nie zabrałem. Sam do tego doprowadziłeś.

- Nie chciałem jej stracić.

- Śmiem zaprzeczyć, nie próbowałeś jej odbić, ani nawet szukać. Cały czas była w Gotham, nigdzie nie uciekła.

Gwałtownie odwrócił się w moją stronę z miną i postawą, jakby naprawdę ledwo się powstrzymywał przed walnięciem mnie. Ale ja też od dawna miałem ochotę to zrobić. 

- Może herbaty? - Czyżby głos Alfreda utknął mi w głowie?

Gwałtownie się odwróciliśmy w stronę kamerdynera. Wiedziałem, po prostu wiedziałem, ze zaraz wyrośnie jak spod ziemi. W rękach trzymał tacę z herbatą i patrzył na nas z delikatnym uśmieszkiem. Bez słowa więcej postawił ją na stoliku i stanął w kącie. Robił to specjalnie. Bruce odpuścił, nalał sobie herbaty i usiadł na fotelu. Poszedłem w jego ślady. Z filiżanką w dłoni rozsiadłem się na kanapie. Przyjrzałem się Alfredowi.

- Z pewnością masz o wiele więcej zalet, niż robienie najlepszej herbaty na świecie. Niech zgadnę, jesteś także tajnym pomocnikiem Batmana, zgadłem? Właściwie to wiedziałem. Często o tobie opowiadała. Najbardziej chwaliła fakt codziennie świeżych kwiatów w wazonach.Wspominała jak codziennie w domu pachniało liliami, bzem i lawendą. Jej ulubione.

Ale on nie spojrzał na mnie, jedynie opuścił głowę. Bruce też na mnie nie patrzył. No tak, możemy gadać, ale tylko w formie kłótni. Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. Kamerdyner poszedł otworzyć. Kogo zamierzali tak po prostu tutaj wpuścić podczas mojej wizyty w domu Wayne'a?

- Witaj Alfredzie. Mam nadzieję, ze Bruce jest w domu?

- Zgodnie z oczekiwaniami. Zapraszam. 

Ten głos... ten głos sprawił, że spiąłem wszystkie mięśnie i zerwałem się na równe nogi. Nim zdążyłem wybiec z pokoju stanąłem oko w oko z Harley. Ona jednak nie wyglądała na równie zaskoczoną jak ja.

- Joker, witaj ponownie - jej ton był delikatny i przyjazny. Uknuli to! Rozłożyłem ręce jak w geście uścisku i również się uśmiechnąłem. Ale jak ja.

- Harley. Jaka niemiła niespodzianka. Cóż cię tutaj sprowadza?

- To samo co ciebie. Chociaż przyznam, ze nie spodziewałam się ujrzeć was obu w jednym pomieszczeniu i to w takiej sytuacji.

- Joker, Harley nam pomoże. Jak psycholog spróbuje określić gdzie mogła pójść Mirage. Jeżeli jednak jej nie znajdziemy będziemy musieli przyjąć najgorsze.

Nie bardzo wierzyłem w to co słyszałem. Spojrzałem gniewnie na nich oboje.

- Nie jesteś nieomylna, kobieto. Mnie nie zdołałaś wyleczyć. Więc jej też nie znajdziesz. Nikt tego nie potrafi. A najgorsze w tej chwili to siedzenie z Wami i marnowanie czasu. 

- Gdyby Charot miał Mirę, to już dawno by nas o tym poinformował - Harley podniosła głos i diametralnie wyczułem zmianę jej nastroju. - Żądałby okupu, albo stawiał jakieś swoje warunki. Joker, zastanów się, pomyśl logicznie, chociaż raz. Szanse na to, ze ona żyje są niewielkie. Ale są. Dajcie mi czas na przemyślenia, a wy zajmijcie się ustaleniem jakiegoś planu działania. 

Plany, plany, plany, po co kombinować, skoro szykuje się wojna o której wiedzą dosłownie wszyscy? Policja również zamierza się w to mieszać. A Charot szykuje się do ataku od bardzo dawna. Nie zdążymy znaleźć Miry w tym czasie. 

Zrobiło się już ciemno. Bruce rozmawiał przez telefon, chyba z komisarzem Gordonem. Harley przeglądała jakieś papiery. Alfred krzątał się po domu, wyraźnie spięty. Podszedłem do okna, z którego rozciągał się widok na ogród Miry i wzgórze, na którym zapewne stała w dniu zniknięcia. Zostało tak niewiele czasu. Gdzie jesteś, Mira? Żyjesz. Wiem to. 

Kilka godzin później. Środek nocy. Dalej nikt nie spał. Chociaż nic nie robiłem to nie mogłem zamknąć oczu. Skóra na twarzy zaczęła mnie swędzieć, ale nie mogłem zmyć farby. Potajemnie dawałem sygnały moim ludziom co mają robić. Chociaż główne i jedyne zadanie polegało na szukaniu mojej ukochanej, to mięli też mieć uszy i oczy szeroko otwarte na jakiekolwiek działania Charot'a. 

Słysząc nagły warkot silnika pod domem wszyscy zwrócili głowy w tamtym kierunku. Czyżby kolejny niezapowiedziany gość? Albo ja o czymś nie wiem. Alfred otworzył drzwi i wszyscy wysunęliśmy głowy, ale nikogo nie było na podjeździe. W oddali tylko majaczyły światła reflektorów jakiegoś samochodu. Ale nikt nie wysiadł. Fałszywy alarm. Bruce jedynie chrząknął pod nosem.

- Dziwne, raczej nikt tędy nie jeździ bez powodu. To odludzie.

- Pewnie zabłądził, paniczu. Wracajmy do środka, chłodna noc dzisiaj.  Podam gorącą herbatę.

Wróciliśmy do salonu. Harley zapaliła światło w pomieszczeniu i wszyscy zamarliśmy w pół kroku. Przed stolikiem, na którym stał wazon ze starymi kwiatami stała dziewczyna. Pochylała się nad bukietem i lekko dotykała ich dłońmi. Jej białe włosy z wyraźnymi odrostami okalały twarz. Uśmiechała się ciepło, ale jakby sama do siebie. Jednak jej wzrok wyrażał także smutek.

- Kiedyś zawsze były świeże.

Zakochana w mroku Gotham - a new beginingOù les histoires vivent. Découvrez maintenant