Rozdział 5

4K 242 485
                                    

Prusy zapukał w drewniane drzwi. Dom był nawet ładny, a co ważniejsze duży. Włosi przyglądali mu się uważnie. Razem uznali, że powinni dołączyć do innej grupki, a to było chyba najlepsze rozwiązaniem. W końcu w grupie raźniej. Mogą się nawzajem pilnować, co sprawia, że są bezpieczniejsi. Gdy nie masz pojęcia, co robić, to każde rozwiązanie może wydawać się lepsze niż stanie i nie robienie nic. Udawanie, że nic się nie dzieje nie było dobrym pomysłem. Chociaż nie wygląda na to, by cokolwiek zatrzymało tę spiralę morderstw. Przynajmniej poczują się bezpieczniejsi. Dlatego postanowili przyjść tutaj.

Chwilę później w drzwiach stanęła kobieta z patelnią. Te zielone oczy i długie brązowe włosy poznałby wszędzie. Elizabeta, piękna jak zawsze, spojrzała na niego. Była ubrana w jakąś sukienkę i fartuszek, a na włosach miała chustę. Nawet kiedy się złościła, była taka słodka.

- Po coś tu przylazł? – Węgry spojrzała na niego surowo dalej trzymając element w ręku. Gdyby ktoś jej nie znał, pomyślałby, że to dziwne chodzić z patelnią wszędzie. Glibert jednak tak nie myślał.

- Eli! – Feliciano rzucił się na szyję zielonookiej z wielkim uśmiechem. Jak miło było znów zobaczyć Węgierkę. Raczej często ze sobą nie rozmawiali, ale on nadal bardzo ją lubił.

- Feli! Jak wspaniale znów cię tutaj widzieć. – Elizabeta również odwzajemniła uścisk. Na jest twarzy malował się tym razem uśmiech. Przed oczami znów miała obraz małego chłopca ubranego w sukienkę. Jak miło wspominać te czasy. Chociaż nie zawsze było tak kolorowo.

- Szukamy schronienia w większej grupie. – Prusak oparł się o framugę drzwi, po czym zaczął czekać na odpowiedź stojącego za dziewczyną właściciela domu.

- Wchodźcie.– Austria poprawił okulary i wpuścił przybyszy do swojego domu, po czym zniknął w jego głębi. Nie trzeba było nic wyjaśniać. Już wszyscy o tym wiedzieli i byli przerażeni. Niegdyś beztroskie życie bez strachu o nagłą śmierć, zmieniło się w jedną wielką panikę. Życie jest okrutne, nawet dla krajów. Ale chociaż wszyscy mogą się wspierać.

- Co on tu robi?! – Dopiero teraz Gilbert zauważył siedzącego na kanapie Feliksa, który patrzył na niego groźnie.

- Co ty tu robisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie lekko zaskoczony. Nie spodziewał się tutaj Polski, chociaż wiedział o przyjaźni polsko-węgierskiej.

- Byłem pierwszy. – Chłopak skrzyżował ręce i wydymał policzki. Wyglądał jak mała, wściekła dziewczynka. Czasem albinos nie był w stanie traktować go poważnie.

- Możecie się nie kłócić? – Do salonu wszedł gospodarz. Austria zmierzył surowym wzrokiem Prusy, by przypomnieć mu, kto tu rządzi. Nie zamierzał się z nim użerać. Z chęcią wyrzuciłby go, ale w zaistniałej sytuacji okaże trochę dobrego serca.

- Zaraz będzie obiad. – Węgry wychyliła się z kuchni i spojrzała na wszystkich, po czym wróciła tam, gdzie miejsce każdej kobiety.

Romano skrzywił się. Na myśl o jedzeniu było mu niedobrze i ciężko się dziwić. Nadal czuł dotyk zimnej skóry Antonio. To niesprawiedliwe. Skoro go pocałował, to też powinien umrzeć od trucizny. Zamiast tego ma wstręt do jedzenia, przez co nie tknął nic od tego incydentu. Chociaż i tak prawdopodobnie wszyscy umrą. Nie najlepsze pocieszenie.

- Lovino! – Przed swoją twarzą ujrzał jedynie zielone oczy Elizabety. Pstryknęła mu palcami przed nosem, by się ocknął. Chyba się trochę zamyślił. 

- Nie jestem głodny– odpowiedział, po czym odwrócił wzrok.

- Musisz jeść! Jesteś strasznie chudy! – Kobieta podniosła jego rękę i zaczęła badać wzrokiem przedramię. Chłopak szybko ją zabrał, a ona cicho westchnęła.

,,Losowy morderca" ~HetaliaDove le storie prendono vita. Scoprilo ora