Rozdział 12

3K 220 412
                                    

Matthew patrzył tępo w okno. Białe płatki śniegu powoli opadały na ziemię, by zlać się z resztą swych braci, którzy pokrywali całe podłoże. Nie był to rzadki widok w tych okolicach świata. Był do niego przyzwyczajony, ale i tak bardzo go lubi. Uspokajał go i pozwalał uwolnić umysł. Patrząc w tą hipnotyzującą biel, kochał myśleć o wielu rzeczach.  A teraz było o czym.

Śmierć krajów dotarła nawet do tak spokojnego miejsca. Wiedział, że nie jest pierwszym państwem, które martwiło się o swój żywot. Lecz nie to go martwiło najbardziej, choć też się tego obawiał. Ciągle zadawał sobie jedno pytanie: „Czy ktoś zauważy?”. Reszta personifikacji raczej nie zauważała go na co dzień. Był tylko zapomnianą przez innych postacią, na którą nikt nie zwracał uwagi, więc czy ktokolwiek w ogóle zauważyłby jego śmierć?

Z jednej strony mógł czuć pewną ulgę, że nikt nie będzie za nim tęsknić lub że nikogo nie zostawi, ale to bolało. Był sam. Zupełnie sam. Inne kraje pewnie się do siebie mocno zbliżyły, a on nie miał nikogo. Może jeszcze mógłby iść do Ameryki, bo nie pomyliłby go z samym sobą, choć z drugiej strony kręciłby się po jego domu jak duch. Ale jego już nie było. I nie miał nikogo. To bolało najbardziej. Śmierć w samotności jest gorsza niż sama śmierć.

Oderwał na chwilę wzrok od okna. W jego stronę powoli zbliżał się biały niedźwiadek. Ten również spojrzał na niego beznamiętnie.

- Kim ty jesteś? – spytał miś.

- Jestem Kanada… - Chłopak westchnął. – Chodź, Panie Kumayoshi, pewnie jesteś głodny. – Wstał z parapetu, po czym ruszył do kuchni. Przyszła już pora obiadowa, więc sam był głodny.

- Jestem Kumajiro. – Podopieczny poprawił właściciela, ale ten zdawał się być zbyt pochłonięty przygotowywaniem ciasta na naleśniki.

Blondyn kochał naleśniki. A jeszcze bardziej syrop klonowy! Mógł codziennie jeść tą kombinację. To chyba jedyna rzecz, dla której chciał żyć. Żyć. Czy w sumie ma po co żyć? Jest państwem, więc nie przejmował się tym, że nie ma po co żyć. Ale teraz? Kiedy kraje po prostu umierają i nic się nie dzieje w jego głowie pojawia się pytanie: "Czy nadal jestem potrzebny?". W sumie już może oddać się w ręce mordercy. Co za różnica, czy jeszcze oddycha, czy już leży dwa metry pod ziemią?

Powoli wylał ciasto na patelnię i rozprowadził je po całej jej powierzchni. Już nie mógł się doczekać smaku tych pyszności. Wyciągnął z szafki syrop klonowy, po czym przewrócił naleśnika. Wtedy niespodziewanie zadzwonił telefon. Głośny dźwięk dzwonka sprawił, że fioletowooki podskoczył na miejscu. Nie spodziewał się, że ktoś może do niego zadzwonić. Ten telefon od dawna nie był używany.

Zostawił szpachelkę na blacie, po czym powoli podszedł do stołu, na którym leżała komórka. Podniósł ją i odebrał.

- Halo? – Przyłożył przedmiot do ucha. Przeszedł go dreszcz. Z niecierpliwością wyczekiwał, aż osoba po drugiej stronie słuchawki odezwie się.

- Witaj, Matthew. – Głos wydawał się radosny. Od razu go rozpoznał, przez co na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Francis, miło cię znów słyszeć. Co u ciebie? – spytał z lekkim podnieceniem. Dawno nie rozmawiał ze swoim dawnym opiekunem. Szczerze, teraz to on zapomniał o nim. To była chyba jedyna osoba, która go zauważała i nigdy nie pomyliła z Alfredem. Zawsze go wspierał. Jak mógł zapomnieć o papie Francji? Tęsknił za nim tak bardzo.

- Wszystko w porządku. A przynajmniej na razie. Chciałem się upewnić, że… - Było słychać, jak cicho przełyka ślinę. – Że żyjesz. Martwiłem się. Wszystko w porządku?

- Tak. Praktycznie nic się u mnie nie zmieniło. Frans… boisz się? – mówił dość niepewnie. Sam nie czuł szczególnego strachu. Nie miał nic do stracenia, chociaż dźwięk głosu jego przyjaciela zbudził w nim lęk.

,,Losowy morderca" ~HetaliaWhere stories live. Discover now