Śledztwo

1.7K 71 38
                                    

Jeśli ktoś nie przeczytał rozdziału V, to radzę się cofnąć. Bez tego możecie mieć trudności ze zrozumieniem tej części 😉

---------------

Draco

Obudziłem się jak na siebie, wyjątkowo wcześnie. Nie dochodziła siódma, gdy z nieznanych mi przyczyn usiadłem na łóżku, tępo wlepiając wzrok w przeciwległą ścianę. Miałem wrażenie jakby ktoś, po prostu rozkazał mi się obudzić.

Tej nocy nic mi się nie śniło, ale miałem przeczucie, jakby ominęło mnie coś bardzo ważnego.

Niechętnie zwlokłem się z łóżka i wziąłem szybki prysznic, by pozbyć się resztek snu z głowy. Czekał mnie niemal cały dzień z Gryfonami. Eliksiry, Transmutacja i Obrona. Już mdliło mnie na samą myśl. Jednak po ostatnich wydarzeniach obecność szlamy nieco mi to wynagradzała. Kto by pomyślał, że zacznę ją analizować jak McGonagall moje wypracowania.

Obserwowałem ją. Patrzyłem na każdy ruch dziewczyny, próbując odczytać, czy to, co mi się przyśniło było snem, czy miało jakieś drugie dno. Jednak obecność Valentine'a kompletnie mi to utrudniała. Za każdym razem posyłał mi groźne spojrzenie, gdy zauważał mój wzrok skierowany w stronę szlamy, Nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia ale ciekawiło.

Nie wiem, co strzeliło mi wtedy do głowy, by zastąpić im wyjście z Wielkiej Sali. Może po prostu miałem nieodpartą chęć pokazać, że mam głęboko w dupie jego groźby. Chciałem, by zrozumiał, że nie boję się jego idiotycznych gróźb i że też mogę przestawić mu tę obrzydliwie słodką gębę.

Ku mojemu niezadowoleniu do akcji wkroczył jego ojciec.

Nie lubiłem tego wyniosłego faceta. Zachowywał się, jakby był z innego świata a jego cholerna postawa, mężczyzny, który może mieć wszystko na skinięcie palcem, działała na mnie gorzej niż Złota Trójca Gryffindoru.

Ja, jak i młody Valentine, wiedzieliśmy, że dalsza rozmowa przy jego ojcu nie jest dobrym pomysłem. Niemal z triumfem patrzyłem, jak Gabriel zatrzymuje swojego syna w miejscu. Obróciłem się, nie chcąc krzyżować spojrzeń ze szlamą. Czułem na sobie jej wzrok, gdy szliśmy na zajęcia, co niesamowicie drażniąco działało na moje nerwy. Nie wiem, jak udało mi się powstrzymać przed odwróceniem i zadaniem kluczowego pytania: czy śniła to samo co ja?

Zaraz po lekcjach Snape wysłał mnie do Hogsmeade po odbiór czegoś ważnego dla Czarnego Pana. Na końcu języka miałem pytanie, czemu łaskawie nie zrobi tego sam, ale się ugryzłem, znając lekko wybuchowy charakter swojego ojca chrzestnego. Zwolnił mnie z zielarstwa, po czym udostępnił swój kominek, abym mógł bez podejrzeń przedostać się do wioski.

Wylądowałem w jednym z tych niskich, zatęchłych domków. Obłażące ściany i zapach stęchlizny dały mi do zrozumienia, że właściciel nie jest zbyt bogatą osobą.

- Co za syf - warknąłem, otrzepując płaszcz i zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam w tym małym, ciasnym pomieszczeniu.

Stary zgarbiony facet o przenikliwym spojrzeniu wcisnął mi w dłonie niewielki pakunek zawinięty w ciemną szmatę, po czym bez słowa wyszedł, zostawiając mnie samego. Czekałem chwilę, zastanawiając się, czy jeszcze coś ode mnie chce, jednak po pięciu minutach zrozumiałem, że to koniec wizyty.

- Świetnie - warknąłem, zirytowany. - Wszystko po to, by odebrać coś tak cholernie małego.

Z niezadowoleniem obejrzałem się na kominek. Nie mogłem wrócić tą samą drogą. Tak jak wyjścia z Hogwartu przez nauczycielskie kominki nie były sprawdzane, tak wejścia owszem. Naciągnąłem kaptur na głowę i opuściłem pokój. Przepchnąłem się przez brudny korytarz, w którym ledwo mieściłem się z moimi, dość szczupłymi barkami, aż dotarłem do drzwi. Wyszedłem na zewnątrz i szybko zlustrowałem okolicę. Niemal nikogo nie było, a latarnie, zmuszone przez nadchodzący zmrok, zaczęły powoli się rozpalać, oświetlając budynki i ulicę.

Zagubieni w czasie / DramioneWhere stories live. Discover now