10. Co się z Tobą dzieje?

3K 117 65
                                    


Nie wiedząc nawet, kiedy na zegarku wybiła godzina dwudziesta, Dylan zaczął się zbierać, aby wyjść. Dziwną rzeczą jednak, było to, że Sharon, Jordana oraz Joe'go nie było, a zazwyczaj głowy domu wracały około godziny osiemnastej.

Odprowadziłam chłopaka do holu, w którym jeszcze chwilę pobył, zatrzymując się po to, aby wdziać buty. Zauważyłam  jak nie mógł złapać równowagi, stojąc na jednej nodze, a w akompaniamencie wybuchłam śmiechem. 

Nie uszło to uwadze ciemnookiemu. Patrząc na mnie gniewnie, rzucił do mnie klapkiem, który był w zasięgu jego ręki. 

Teraz to ja udałam obrażoną. Schyliłam się po obuwie, którym dostałam i odrzuciłam w stronę chłopaka, następnie obracając się i idąc przed siebie.

- Nie dość, że mnie nie przywitałaś, to jeszcze nie chcesz pożegnać? - rzucił oskarżycielsko, ale słyszalny był też stłumiony śmiech.

- Nie trzeba było mnie obrzucać klapkiem! - warknęłam, chociaż śmiech cisnął mi się na usta, słysząc na jaki denny temat zamierzaliśmy się wykłócać.

Obróciłam się w stronę Dylana.

- Oh, przepraszam bardzo! To Ty zaczęłaś się ze mnie wyśmiewać, Lilliana. - prychnął, stojąc nadal koło drzwi.

Kolejny raz spoważniałam, na usłyszane swoje pełne imię. Brunet to zauważył i popatrzył na mnie niezrozumiale.

- Coś zrobiłem nie tak? - skupił uwagę na mnie, poważniejąc.

- Nie, ale lepiej będzie jeśli już pójdziesz. - wydukałam z siebie, starając się pokazać, że jest wszystko w porządku.

Przeczesałam nerwowo dłonią włosy, a wzrok utkwiłam w drzwiach wyjściowych.

- Jak sobie życzysz. - westchnął - Nie mów Joe'mu, że byłem. Nie chce mi się słuchać  jego wywodów na Twój temat.

Ostatnie słowa w jakimś stopniu mnie dotknęły. Spędziliśmy miło czas, przynajmniej moim zdaniem, i myślałam, że to nie będzie stanowiło problemu. Niestety nie wiedziałam w tamtej chwili co sobie myślałam, sądząc, że taki chłopak, jak Dylan, mógł mnie odebrać na poważnie.

Nie ukazując, że jego zdanie mnie w jakimś stopniu poruszyło, postanowiłam zmusić się na uśmiech.

- Jasne, właśnie myślałam nad tym, aby Ci to powiedzieć. - skłamałam - Joe jest bardzo uparty i wścibski. - lekko uniosłam kąciki ust, dokładnie lustrując ciemnowłosego.

Cały czas stał, patrząc się na mnie, jednak w pewnej chwili zareagował na moje słowa skinieniem głowy.

- Dobrze, że się rozumiemy. - posłał mi swój łobuzerski uśmiech, od którego nie jednej dziewczynie miękknęły kolana - W takim razie pa? - rzucił pytanie, unosząc brew i zarzucając prawą rękę w tył, aby podrapać się po karku.

- W takim razie pa. - skwitowałam stanowczo, czekając, aż wyjdzie z mieszkania.

Chłopak ostatni raz mnie raczył swoim spojrzeniem, przyjmując obojętność na twarz i wychodząc.

Kiedy już zostałam sama, myślałam nad tym, co się ze mną działo. Od zawsze nie ciągnęło mnie do męskiego towarzystwa, a szczególnie nie umiałam się z kimś (nie)na siłę dogadać i poczuć się dobrze w gronie kogoś, a teraz robiłam właśnie wszystko na odwrót. Nie podobało mi się to, że zaczynałam rozmyślać o tym, co Dylan może o mnie sądzić. Na wstępie miałam już wszystkiego dosyć.

- Co się z Tobą dzieje? - skarciłam samą siebie w duchu.

Kierując się do salonu, aby legnąć na kanapie i coś obejrzeć, usłyszałam otwierane drzwi frontowe, za którymi znajdował się Joe.

Rok zatraceniaWhere stories live. Discover now