25. W którymś momencie spaliliśmy mosty.

2K 74 57
                                    


Dylan POV's


- Lilly? - przerwałem kilkuminutowy wywód, nad tym, czym było Twierdzenie Talesa, kiedy zorientowałem się, że siedząca obok mnie szatynka, w ogóle mnie nie słucha - Halo? Ziemia do Lilly? - pomachałem jej dłonią przed nosem, na co ta nieznacznie drgnęła i skupiła na mnie swoją uwagę.

- Tak? Słucham Cię, ale powtórz ostatnie zdanie. - poprosiła, chowając usta pod dłonią, zamaskowując ziewnięcie.

Dopiero teraz miałem czas i szansę się jej przyjrzeć z bliska. Moją uwagę zwróciły widoczne sińce pod jej oczami, a gdzieś z tyłu głowy podpowiadało mi, że to także zasługa wczorajszego późnego uczenia się. Od dwóch dni próbowałem poduczyć co nieco brązowooką algebry, z działu, który dla niej był męką, a dla mnie był do zniesienia.

- Ej, ale wiesz, że możemy sobie odpuścić na dzisiejszy wieczór już naukę. Wystarczająco dużo materiału przerobiliśmy, a Ty znacznie się poprawiłaś w rozwiązywaniu zadań. - zaproponowałem, po części czując się winnym za stan dziewczyny.

- Nie, nie, nie. Już nam tak niewiele zostało, dokończmy to dziś, mając z głowy już wszystko na jutro. - zaproponowała, a ja podświadomie chciałem spędzić z nią jeszcze jeden dzień, byleby nacieszyć się jej osobą. 

Od dnia, w którym opuściłem jej pokój poturbowany po moim wielkim dole życiowym, minął miesiąc. Spędzaliśmy coraz więcej czasu wspólnie z Mią, Joe'em, a nawet z Criss'em. Lilly zaczęła odwiedzać nasz dom notorycznie, gdzie musiałem się przyznać przed samym sobą, że taki obrót sprawy mi się podobał. Nie wracaliśmy od tamtego dnia, do tamtejszego prawie pocałunku, a sami pilnowaliśmy się będąc w barze, aby zbyt dużo nie wypić, żeby nas nie poniosło. Nie chcieliśmy psuć naszej relacji, bojąc się, że gdyby to się miało popsuć, nie złożylibyśmy tego znów do kupy.

- Ale gdybyś mógł zrobić mi kawę, byłabym Ci bardzo wdzięczna. - mruknęła, podając mi pusty kubek po napoju, który piła chwilę temu. Niestety poprzednim napojem także była kawa. 

- Dobrze wiesz, że życie na samej kofeinie to nic dobrego. Od tygodnia chlipiesz tylko ten syf. Nie ma mowy, że zrobię Ci kolejną. - zaprotestowałem, skanując ją wzrokiem. Popatrzyła na mnie krzywo, mając dosyć mojego wywodu, ale ja nie miałem zamiaru poprzestać - Muszę dać znać Joe'mu i reszcie domownikom Twojego domu, żeby Cię pilnowali z tym piciem. W końcu odechce Ci się po kryjomu siorbać to dziadostwo. - rzuciłem jej wymowne spojrzenie, uśmiechając się zwycięsko i kierując do kuchni. 

We własnej podświadomości wiedziałem, że czegoś mi nie mówiła. Nauka nauką, ale tygodniowe zmęczenie i brak chęci na cokolwiek nie świadczyło o zbyt dużym poświęceniu na nauce, ponieważ zaczęliśmy się uczyć dobre dwa dni temu. Wiedziałem, że przez ostatnie tygodnie odkryliśmy nawzajem zbyt wiele swoich kart, abym teraz pozostał niewzruszony na jej stan. Czułem, że powinienem jej pomóc, tak jak ona pomogła mi w jednym z najgorszych dni.

W którymś momencie spaliliśmy mosty, a przed nami pojawiła się przyszłość, którą mogliśmy tylko poprowadzić my. Niestety, nie mieliśmy innego wyjścia, niż to, że przeszłość mieliśmy zostawić za sobą, jako dwie różne sobie osoby, a skupić się na pójściu na przód, pozwalając, aby nasze losy odnalazły wspólną ścieżkę.

Postawiłem wodę na herbatę, rozpakowując torebkę zielonego liptona i wrzucając go do kubka, który należał praktycznie do Lilliany. Za każdym razem, kiedy u nas przesiadywała, piła właśnie z niego. Półlitrowa porcelana, w kolorze białym, na której znajdowało się malowidło w kształcie bajkowego konia, którym był BoJack Horseman. W moich poczynaniach towarzyszyła mi piosenka z radia, której fragmenty skądś znałem.

Rok zatraceniaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt