13. Chryste, nie strasz.

2.5K 103 38
                                    




Przed domem Petera stała grupka ludzi, która przyszła jeszcze zanim zjawił się sam gospodarz. Wszyscy, a raczej trzynaście osób, na sam widok chłopaków zaczęli się szeroko uśmiechać i zbijać po kolei piątki.

Mieszkanie chłopaka było pełne ludzi, a z każdym kolejnym momentem chętnych na domówkę przychodziło więcej. Musiałam przyznać, że Peet się postarał z wystrojeniem salonu. Kolorowa taśma ledowa, kilka balonów z literami ułożonymi w dwa słowa - The Wolves po środku salonu robiło wrażenie.

Obecnie impreza trwała w najlepsze, a ja siedziałam w kuchni i mając widok na duży salon, obserwowałam bawiącyh się ludzi. Na początku spędziłam chwilę z Joe'm i Mią, jednak zdecydowali się pójść zatańczyć. Miło było popatrzeć na to, jak blondynka była chętna do zabawy. Non stop promieniście uśmiechnięta, tak samo jak i jej taneczny partner. Alkohol w ich żyłach robił swoje, czuli się bardziej rozluźnieni, co było do przewidzenia.

Snułam się wolnym krokiem po domu, pośród tańczących ludzi, kiedy w końcu znalazłam sobie odpowiednie miejsce, jakim był korytarz, na którym znajdowały się krzesła. Cieszyłam się względnym spokojem, co jakiś czas popijając zwykły sok pomarańczowy. Pomimo tego, że w Brisbane ograniczyłam się do jednej przyjaciółki, nieraz wychodziłyśmy na jakieś szkolne imprezy czy domówki. Pomimo wszystko, nie było tak, że przychodziłam i podpierałam ścianę, raczej bez problemu mogłabym komuś wpaść w oko. Zawsze było dużo chętnych znajomych, aby ze mną potańczyć czy wcząć rozmowę. Jednak ja sama wybierałam to, że spędzałam cały swój czas z Riley na tańczeniu i głupotach.

Mój spokój został jednak zakłócony, gdy poczułam silne ramiona oplatające moje ciało.

- Dzieciaczku - Joe'mu najwidoczniej spodobało się nowe przezwisko - Jak się bawisz?

- Świetnie. Słyszałeś kiedyś o przestrzeni osobistej? - zapytałam, próbując jednocześnie zrzucić z siebie umięsnione ramiona chłopaka. Niestety bez skutku.

- Słyszałem, ale czy ja Ci wyglądam na kogoś, kogo to obchodzi? - odbił piłeczkę, szczerząc się przy tym głupio, ale odsunął się, wcześniej czochrając mi włosy.

Drugi raz na przestrzeni dwóch godzin.
Nie był pijany, ale alkohol widocznie wzmagał jego wesołość.

- Dlaczego tutaj siedzisz, zamiast się bawić? Chodź, zatańczymy. - próbował mnie złapać za dłoń, ale udało mi się wyrwać - No weź, Lilly. Chyba nie odmówisz królowi parkietu? - w tym samym momencie zaczął, jakby na potwierdzenie swoich słów, tańczyć do piosenki dobiegającej z głównego pomieszczenia.

Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu na widok błaznowania jasnowłosego.

- Nie odmówię? No to patrz. - ostentacyjnie założyłam oby dwie ręce na klatce piersiowej, dając mu do zrozumienia, że nigdzie się nie ruszę.

- Z Tobą sie nie da na trzeźwo, kobieto. - westchnął pokonany, udając się do kuchni. Migiem wrócił do mnie, ale po drodze nabył butelkę alkoholu.

- A może zabarwimy czymś ten soczek? - zapytał, machając procentami przed moim nosem - Chociaż się ze mną napij, bo inaczej będzie mi przykro. - zrobił minę zbitego psiaka, jakby na potwierdzenie własnych słów.

Z wahaniem wystawiłam w jego stronę kubek z napojem. Dłuższą chwilę się zastanawiając, doszłam do wniosku, że chociaż tak się mogę mu odwdzięczyć.

Z otwartymi ramionami przyjął mnie do swojego grona przyjaciół, poniekąd zabawiając mnie i traktując jak młodsze rodzeństwo. Gdyby ktoś mi powiedział na początku wprowadzenia się do domu Jordana, że polubię się z Joe'm i zaczniemy się traktować jak rodzeństwo... zaśmiałabym się tej osobie w twarz. Ale teraz?

Rok zatraceniaWhere stories live. Discover now