15. Dylan POV

2.4K 106 25
                                    

Dylan POV

Praca w kawiarni jako kelner i coraz częstsze próby z chłopakami, skutecznie odbierały mi chęci do czegokolwiek poza spaniem, więc wieczorami nie cieszyło mnie nic tak jak zanurzenie się w swoim łóżku. Jednak nie miałem nic nikomu za złe, to był mój wybór, aby dorabiać i grywać w kapeli.

Nie chciałem, aby moi rodzice zastępczy wydawali na mnie każdy swój grosz, chciałem im się odwdzięczyć jakimś sposobem, więc nie siedziałem na dupie i poszedłem szukać pracy.

I tak właśnie, idąc przedmieściami w upalny dzień, zahaczyłem do pobliskiej kawiarni po szklankę zimnego napoju. Obsłużyła mnie starsza kobieta, która już z samego wyrazu twarzy, była miła.

Czekając na swoje zamówienie, rozglądałem się po całym wnętrzu. Lokal był w moim stylu. Ściany w czerwono - czarnych kolorach, kilka stolików, jedne dla dwóch osób, drugie dla większych grupek. Stoliki były z czarnego marmuru, a do tego takiego samego koloru, mini sofy. Minimalistycznie, a bardzo ładnie.

I właśnie w tamtej chwili, rozglądając się, starsza kobieta, która przyjmowała ode mnie zamówienie, kroczyła z pełną tacą talerzy i napoi w szkle. Nie mogłem patrzeć na to, jak staruszka kuśtykała na jedną nogę, a klienci nawet nie mogli się trochę poświęcić i podejść po zamówienie. Szybkim krokiem stanąłem na jej drodze, odbierając tacę z jej rąk i pytając się gdzie mam to zanieść. Podeszłem do stolika jakiejś bandy dzieciaków i upomniałem ostrzejszymi słowami, że mogliby sami sobie podejść, jakby nie widzieli w jakim stanie jest, jak się okazało, właścicielka.

I wtedy Pani Rebecca, widząc moje poczynania, uśmiechneła się do mnie ciepło i opowiedziała całą historie lokalu, siedząc ze mną na końcu pomieszczenia i popijając lemoniadę. Ubolewała nad tym, że została sama i nie ma nikogo do pomocy, oprócz jej córki, która przyjeżdżała raz na jakiś czas.

Zaproponowałem jej, że ja mógłbym zacząć jej pomagać. I takim oto sposobem, pracuję u Pani Rebecci Davis przeszło rok.

Pomimo tego, że wiedziałem jaką miłością mnie darzą Clara oraz Filiph, nie mogłem dopuścić do tego, aby ich doczętnie wykorzystywać. Clara była od dziecka dla mnie jak matka. Pamiętam jeszcze za czasów bycia małym niedorajdą, jak uczyła mnie co to jest zło, a co dobro. I już wtedy wiedziałem, że moja biologiczna matka - Nicole - była złem wcielonym, a jej siostra, a aktualnie moja zastępcza rodzicielka - Clara - moim aniołem stróżem. Życie Nicole Hamphel zamykało się zasadniczo w błędnym kole, które miało kilka etapów. Pierszym był ciąg alkoholu, narkotyków i imprez, następnym była chęć walki z nałogami, ale i tak ostatnim był dramatyczny powrót do punktu wyjściowego, jakim był nałóg.

Mógłbym na palcach jednej ręki zliczyć ile razy, przez dwanaście lat kiedy byłem u jej boku, była dla mnie w miarę normalną matką, która nie obwinia non stop syna o swoje życiowe nieszczęścia. Jednak nie mogłem nic poradzić, że się z nią trochę zgadzałem. Z opowieści cioci i wujka Filipha oraz dziadków, wiedziałem, że Nicole miała w życiu jedną wielką miłość, która okazała się moim biologicznym ojcem. Kiedy się dowiedział o ciąży, uciekł. Kurwa, typowe.

Był to tak oklepany schemat, a jednak bolał. Nicole nie potrafiła mi wybaczyć zrujnowania żywota, więc od małego moim wychowaniem zajęła się jej siostra wraz z mężem. Nigdy nie czułem się źle z tego powodu, Clara i Filiph starali się żebym miał dobre dzieciństwo i tak właśnie było. Od zawsze rodzice Mii, powtarzali jej, że jestem jej bratem, a mi, że to moja młodsza siostra. Wychodząc na jakieś obskórne place zabaw, zawsze mówili mi, żebym pilnował swoją młodszą siostrę. I tak było, od najmłodszych lat z Mią miałem dobry kontakt. Nie byliśmy rodzeństwem z rodzaju „Dlaczego ja mam w ogóle brata" albo „Dlaczego ja mam siostrę". Byliśmy bardzo zgrani od najmłodszych lat, kiedy jedno pakowało się w jakieś dziecinne kłopoty, drugie zawsze próbowało pomóc i stawało się za nim, bądź nią, murem.

Wszystko zmieniło się wtedy, kiedy pewnego razu Nicole wróciła zachlana w trzy trupy do domu i zaczęła wyładowywać wszystkie swoje żale na mnie, w postaci rzucania we mnie całym asortymentem jadalni. Pamiętam to jak dzisiaj, kiedy wparowałem najszybciej jak się da do łazienki i zadzwoniłem o pierwszej w nocy do mojego wujostwa. Chwilę po tym przyjechał radiowóz, a za nimi moje wybawienie. W końcu Filiph z Clarą nie wytrzymali i złożyli papiery o opiekę nade mną.

I takim oto sposobem mieszkam u nich już dobre osiem lat. Kiedy dowiedziałem się, że biologiczna matka umarła, nic nie odczułem. Chociaż jednak nie, poczułem, uczucie ulgi i szczęścia. Tak nie powinno zareagować dziecko na śmierć rodzica. A jednak, ja jej tak bardzo nienawidziłem, że tak zareagowałem.

I właśnie wtedy zacząłem dostrzegać podobieństwo Lilly. Joe opowiadał mi o ich przebiegach rozmów przy kolacjach. Jedna z nich zapadła mi głęboko w pamięć, kiedy mój przyjaciel powiedział, że Lilly wygarnęła wszystko swojemu ojcu. Joe się śmiał, że miała jaja, bo nie hamowała się z wypowiadaniem gorzkich słów, ale to właśnie mnie zaintrygowało. Sam mogłem dostrzec jak patrzyła na Jordana. Z kpiną w oczach i nienawiścią. Do tego ograniczenie się do jednej koleżanki, chociaż mogłaby mieć ich na pęczki. Była bardzo skromna, a jej wyidealizowany obraz, który pokazywała, nie był do końca autentyczny i pod twardym stąpaniem po ziemi i pokazywaniem, że sobie ze wszystkim poradzi, krył się prawdziwy człowiek. I właśnie wtedy coś budziło we mnie chęć poznania jej, chciałem zajrzeć pod maskę, pod którą się ukrywała i przekonać się kim i jaka była naprawdę Lilliana, chociażby dla zaspokojenia własnej ciekawości.

                                  ***

Hej, rozdział krótszy niż zwykle, nie ma w nim żadnych dialogów, ale taki miał być. Chcę, żebyście trochę poznali Dylana. A tak btw, spokojnych i miłych świąt i pamiętajcie - siedźcie w domu i dbajcie o swoje zdrowie!
Do następnego 🖤
xoxo Alpha

Rok zatraceniaNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ