6

177 12 0
                                    

Miał nadzieje, że Shiro się od nich już uwolnił i jest w drodze do domu. Kiedy był w atmosferze ziemskiej, zaczął lecieć do swojego starego domu, znajdującego się na środku pustyni, wystarczająco daleko od przez niego znienawidzonego miejsca, Garnizonu. Wreszcie w domu. Lew zniżał się do lądowania. Po wylądowaniu, opuścił głowę do dołu. Otworzył paszcze, z której wyszedł Keith.

Zerknął w stronę domu. Był w połowie zniszczony. Nie miał od teraz nawet domu i rodziców, ale wierzył, że gdzieś tam czuli się lepiej. Przez użalanie się nad sobą nie zauważył, jak coś spadało na ziemie mniej więcej w kierunku Garnizonu. Rozejrzał się za mniejszym pojazdem niż Red. Zobaczył kawałek ścigacza pod starą płachtą. Kiedyś Shiro mu go podarował.

Lew był za duży i zwracałby ogromną uwagę. Ściągnął materiał ze środku transportu. Wsiadłem za sterami. Nie chciał odpalić. Możliwe, że to coś co spadało na Ziemie mógł być Takashi. Nieważne i tak się tam zamierzał udać za wszelką cenę.

Sprawdził bak w ścigaczu był w połowie pełny, więc dlaczego nie chciał wystartować? No dalej! Zapalaj! Przekrzykiwał się w umyśle ze starym gratem. Spojrzał na stacyjkę. Potrzebował klucza. Tylko gdzie on  był? Zsiadł i udał się do ruin budynku. Tylko jedna szafka była w całości. Tam zaczął poszukiwania. Stare nic nie znaczące papiery, kombinerki, rozerwane kable oraz jakiś kluczyk. To musiało być to. 

Pobiegł szybko do pojazdu. Wepchnął przyrząd do specjalnego do tego otworu. Nie pasował.  Zacisnął rękę i walnął nią w ścigacza. Tak było blisko. Był gotowy na ratunek dla Shiro...

Po chwili poczuł ogromną moc i ryk Reda. Przybliżył się do niego i nosem dotknął pojazdu. Jakby chciał się podzielić mocą. Z maszyny wydobył się warkot. Więc to miało dusze. W myślach usłyszał, jak lew do niego mówił. Mówił, żeb się pośpieszył. Zrobił wielkie oczy. Od dłuższego czasu nic go tak nie zszokowało. Kiwnął głową w stronę Czerwonego.

Dał gaz do dechy. Wskaźnik prędkości szalał między 250, a 300 km/h. Jak teraz ostro zahamuje mógłby wypaść i się zabić. Dla Japończyka potrafiłby poświęcić własne życie. Poświęcił swoją rękę za niego, by mógł żyć. Nigdy mu tego nie zapomni.

Zapadał powoli już zmrok. Droga zajęła mu bardzo długi czas. Czuł, że były to godziny. Kiedy dojechał do obiektu, który spadł z nieba, zauważył obóz ludzi z Garnizonu. Byli w kombinezonach, gdy wchodzili do środka. Pewnie myśleli, że było tam jakieś zakażenie.

Ścigaczem zaparkował za dużą skałą, by nikt nie mógł go zauważyć oprócz Kogane. Podbiegłdo wejścia obozu. Miał przy sobie jedynie sztylet. Po cichu podszedł do jednego z ludzi, stojących na warcie. Powalił go, ogłuszając tępą stroną ostrza, więc nie dostał większych obrażeń niż kilka siniaków na karku. Wbiegł do środka.

Słyszał krzyki Shiro, mówiący o ataku Galra na Ziemie. Pobiegł w kierunku hałasu. Gdy znalazł przyjaciela, leżał przykuty do rozkładanego krzesła. Jeden z obecnych tu osób, trzymał w dłoni duże szczypce za pewne do zdjęcia protezy przymocowanej do ćwiartki kończyny.

Wszystkich pobił do nieprzytomności i ogłuszył. Kiedy leżeli na stałej powierzchni, rozniósł się alarm. Spojrzał szybko na mężczyznę. Wyglądał nie co inaczej. Dalej miał czarne włosy tylko, że z białą grzywką. Wcześniej takiej nie posiadał. Rozciął sztyletem pasy, trzymające jego tułów, nogi i ręce. Był na wpółprzytomny. Na szczęście, bo nie widziało mu się go nieść samemu całą drogę do ścigacza. Był ciężki i miał więcej mięśni ode czarnowłosego. Musieli mu coś podać. Co chwile się przewracał. 

Wziął jego rękę na swoje ramię i podparł go dłonią na plecach. Był lekko zgarbiony do przodu. Za pewne był zmęczony. Nic nie zobaczył niepokojącego u Takashiego. Zabrał mężczyznę w stronę pojazdu. W drogę weszła im trójka osób.

- Ej ty! Tak ty! Zniknąłeś na długi czas, Keith - gdzieś słyszał podobny głoś, tylko gdzie? Był znajomy. Spojrzał na Latynosa. Nic nie wpadło mu do głowy.

- Znamy się? - chciał mieć pewność. Wyciągnął do niego rękę.

- Lance. Twój wieczny rywal i futuro chico (przyszły chłopak), a to Hunk i Pidge - wskazał na pozostałą dwójkę.

- Wybieramy się z tobą! Ten człowiek wie co się stało z resztą załogi - była to dziewczyna lub chłopak. Sam już nie wiedział. Głos posiadał damski, ale wyglądem przypominał chłopaka.

- Chyba się nie zmieścimy na ten pojazd- gdy znalazł się za głazem, pokazał im ścigacz. Był za mały na całą piątkę. Był przeznaczony na najwyżej trzy osoby.

- Nie martw się. Damy radę - za bardzo w to wierzył, zapewniając stu procentowość wypalałości.

Był pewny siebie. Można było to po jego wyglądzie zauważyć. Fioletowoooki wsiadł na ścigacza na przodzie. Za nim już dość przytomny Shiro, Lance, Pidge i na końcu ich nie potrzebny bagaż Hunk. Był największy z całej grupki. Cały przód poszedł w górę.

- Mamy zbyt duże obciążenie. Damy radę.

Przegrzeźniał się z nim. Latynos zezłościł się. Para szła mu z uszu. Poprosił o moc Reda. On od razu dał cząstkę swojej energii do pojazdu, bez przylatywania tutaj. Był bowiem, jakby połączony teraz z tym środkiem transportu na jakiś czas. Wystartowali. Takashi trzymał się blisko za talię chłopaka i splótł ręce na jego brzuchu. Wystawił głowę na ramię. Chyba mu się podobało poczuć znów wiatr na własnej skórze i we włosach. 

Po chwili usłyszeli odgłosy jadących kół w naszą stronę. Obejrzał się za siebie. Goniło tam kilka maszyn z Garnizonu.

- Trzymajcie się czegoś! Będzie niezła jazda!

Krzyknął do kompanów przygody. Mężczyzna mocniej się przytulił w  plecy. Zrobiło mu się jakoś duszno na tę chwilę. Nie mógł obecnie przestać myśleć o nim. Ostro skręcił, próbując chociaż połowę ścigających pozbyć się z drogi. Jeden z pojazdów wywrócił się do góry nogami. 1:0 dla Keitha. Zostały jeszcze trzy inne. Jakiś kawałek stąd wiedział, że znajdował się klif. Dzięki niemu będą mogli się uratować. To była myśl. Przycisnął gaz. Wjechali na kamienną powierzchnię. Prawie przez to stracił panowanie nad maszyną. 

Rozkazał Hunkowi, by przechylił się bardziej na prawą stronę. Byli co raz bliżej urwiska. Takashi szeptał mu do ucha o wspomnieniach, jak go uczył jak skakać z klifu. Od razu zrobiło się cieplej na sercu.

- Chyba tego nie planujesz, prawda? - zaczął histeryzować Hunk. Na twarzy długowłosego ukazał się złośliwy uśmiech.

- O tak! Trzymajcie się! Jak się puścicie to będzie po was! - odpowiedział im. 

Pojazdy z Garnizonu zatrzymały się. Żegnajcie. Przyśpieszył i przyszykował się na skok w dół. Shiro pokazał mu kiedyś ten skok, więc chciał go ponownie powtórzyć jak za dobrych, starych lat.

- Uwaga!

Dał znak. Lance, Hunk i Pidge krzyczeli z przerażenia. Pofrunęli w dół. Przytrzymał się rękami i nogami ścigacza, by nie wypaść. Gdy spadali, czuł się w swoim żywiole. Adrenalina w żyłach buzowała. Dziób maszyny mocno wycelował w górę. 

Parę sekund później znajdowali się na stabilnej powierzchni. Ponownie wcisnął cały gaz. Zerknął za siebie i zauważył, że jeden z kolegów zemdlał, a był nim Lance. Widać, że doświadczył zbyt dużo, jak na kilka minut swojego krótkiego życia.

- Z nim wszystko w porządku?

Wskazał palcem na niego. Pidge i Hunk spojrzeli na Latynosa. Okularnica zaczęła nim potrząsać na różne strony świata, a ciemnoskóry ich trzymał by nie spadli. Nie mógł patrzeć na tą śmieszną scenę zbyt długo. Musiał się skupić na drodze.

Gwiazdy Wokół Nas // Voltron ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz